Znak Ruchu Maitri
MY A TRZECI ŚWIAT
Pismo gdańskiego ośrodka
Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI
Nr 3 (57), kwiecień 2002

RELIGIJNOŚĆ BOLIWIJCZYKÓW


Tytuł obrazka

Siostra Jordana z boliwijskimi dziećmi.

Cz. VI wywiadu Danuty Szczepańskiej z s. Jordaną Przybył, misjonarką z Boliwii, uczestniczącą w Adopcji Serca.

Danuta Szczepańska: W jaki sposób ludzie angażują się w Kościele?
S. Jordana: Kościół jest inny niż w Polsce, nie tak liczny. Nie ma tłumów w kościele, ale ludzie potrafią się modlić. Na Mszy św. jest u nas miejsce i czas, aby ludzie uczestniczący w liturgii mogli się modlić. Podczas modlitwy wiernych słychać nie tylko księdza - modlą się ludzie, tak jak potrafią. Bywa, że ich wezwania są nieskładne, niegramatyczne, ale oni wyrażają to, co czują. Uważam, że jest to bogactwem Kościoła.
Poza tym ludzie są o wiele bardziej solidarni, niż w Polsce. Kiedy jedziemy do wioski i jest Msza św., szczególnie, gdy jest pierwsza Komunia św. lub chrzty, to wszyscy coś ze sobą przynoszą i częstują. Po Mszy św. każdy wyjmuje to, co przyniósł, kładzie na wspólny stół i jakoś wystarcza dla wszystkich (myślę, że jest to coś na wzór ewangelicznego rozmnożenia chleba). Na zakończenie całodziennych spotkań (cały blok tematów, jesteśmy cały dzień z naszymi ludźmi) zawsze jest uczta. Przynoszą to, co mają najlepszego np. trochę bananów (czasem smażonych lub gotowanych), nieco ryżu, makaronu, jajko... Od wielkiego święta przynoszą mięso (specjalnie zabijają koguta lub królika) i wszyscy się tym dzielą. Nie jest tak, że każdy siada ze swoim talerzem i zjada to, co sobie przyniósł, lecz stawiają wszystko na wspólny stół i każdy się częstuje.
Tak pięknie było w czasie peregrynacji figurki Matki Boskiej, gdy całe wioski jadły razem! Podczas przekazywania figurki z jednej wioski do drugiej było spotkanie na drodze. Najpierw szefowie wiosek wymieniali pozdrowienia i każdy z nich przynosił skrzynkę napojów dla wszystkich: dwóch mężczyzn szło i częstowało. Potem wszyscy stawiali swoje jedzenie. Jedna wioska zapraszała drugą i zawsze dla wszystkich starczało. To są wartości, które w Polsce już się częściowo zatraciły, a tam w Boliwii są jeszcze żywe.

D.Sz.: Jak przejawia się religijność Boliwijczyków?
S. Jordana: Jest inna niż nasza. Nie tak „sakramentalna”. Nie ma też takich schematów jak w Polsce, że najpierw jest chrzest, Komunia św., potem bierzmowanie. Ale ludzie wierzą w jednego Boga. Mają też nabożeństwo do Maryi. Wyrażają swą wiarę trochę inaczej, niż my. Nie mają zbytniej wiedzy na ten temat. Dlatego tam, gdzie nie dociera Kościół katolicki - a nie dociera, bo jest nas mało - królują sekty, bo po prostu ludzie nie widzą różnicy. Lubią wspólnie modlić się, lubią śpiewać, chcą się razem spotykać - i to sekty im dają.
W naszej parafii jest ponad 40 wiosek. Dotarcie do każdej z nich w czasie pory deszczowej zabiera cały dzień. Do ostatniej trzeba jechać cały dzień, a potem dojść pieszo, około 3 godziny marszu.
W tej wspólnocie, do której należę, siostry są od 7-8 lat. Księża Werbiści przyszli trochę później, 5-6 lat temu. Przez długi czas nie było tam nikogo, wcześniej były siostry z USA oraz ojcowie z innego zgromadzenia. Potem znów nastąpiła długa przerwa. Wtedy niektórzy ludzie przeszli do sekt. Teraz powoli zaczynamy to zmieniać.
Oto przykład. Mieliśmy spotkanie z mieszkańcami najdalszej wioski. Jest tam sporo dzieci. Zaproponowałyśmy przygotowanie do chrztu, Komunii św. Zrobiono listę chętnych, pozapisywali się i wyglądało na to, że rozumieją, na co są te zapisy. Jednak jedna z odważniejszych kobiet nieśmiało zapytała: „A co to jest ta Komunia święta?”.
Nie ma tam podstaw wiary, co dla nas jest naturalne i może nie zdajemy sobie sprawy, że trzeba ich zapytać o coś więcej. Niby w każdej wiosce jest katecheta, który stara się coś robić. Ale zależy to od jego inicjatywy i przygotowania.
Przygotować katechetów, żeby robili coś w dziedzinie wiary w wioskach, też nie jest łatwe. Trzeba ich zgromadzić, dać jakąś formację... A na to potrzebny jest czas i - nie ukrywajmy - środki materialne. Jest kurs przy parafii, ale oni muszą do nas przyjść i to często z daleka. My mamy samochód, docieramy więc szybciej. Z najdalszej wioski idzie się 8 godzin pieszo. Często widzimy, że ktoś na spotkaniu drzemie. Ale jak ktoś przeszedł tyle drogi, to jest zrozumiałe, że ze zmęczenia zasypia. Niektórzy mają kłopoty z czytaniem, pisaniem czy poprawnym wyrażaniem się. Między sobą mówią w swoim języku. Są to trudności, które nie ułatwiają nam codziennej pracy. Myślę jednak, że choć wszystko idzie powoli, posuwamy się do przodu.




[Spis treści numeru, który czytasz]
[Skorowidz  tematyczny artykułów]
[Adopcja Serca  - pomoc dla sierot]
[Strona główna]      [Napisz do nas]