Znak Ruchu Maitri
MY A TRZECI ŚWIAT
Pismo gdańskiego ośrodka
Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI
Nr 4 (68), czerwiec 2003

LIST BISKUPA HIRTHA cz. II

Biskup Hirth był prekursorem ewangelizacji Rwandy. Jako jeden z pierwszych Europejczyków dotarł do tego kraju na początku r. 1900, co wywarło istotny wpływ na historię Rwandy. Przedstawiamy fragmenty jego korespondencji.

W marcu powinny opaść wielkie deszcze. Jeśli mnie zaskoczą w drodze, grożą chorobami gorączkowymi. Zaczynamy to już odczuwać. Temperatura różni się bardzo od tej na wyżynach, przez które wędrowaliśmy. Współczuję współbraciom, którzy są zmuszeni do zamieszkiwania na tych brzegach.
Przemierzamy około 15 km, z tego 10 samym brzegiem jeziora, po drobnym piasku plaży, co zabiera nam dużo czasu. Z każdym krokiem cofamy się prawie więcej, niż posuwamy naprzód. Murzyni mają dzisiaj więcej szczęścia niż my, ponieważ brodząc w wodzie obmywają sobie nogi w przybrzeżnych falach i maszerują po twardym piasku.
Nasz obóz znajduje się teraz przy rzece Mpanda, która od kilku dni mocno wezbrała. Mimo wieczornej pory musimy ją przekroczyć - zgodnie z regułą nakazującą pokonywanie napotykanych przeszkód przy końcu etapu - by nie tracić najlepszej pory dnia następnego. Woda osiągnęła 170 cm głębokości nawet przy brzegu. Cztery bagaże zamoczone, niektórzy mówią, że utopił się jeden z nowych tragarzy. W każdym razie jego bagaż leży na brzegu. Inni mówią, że po prostu uciekł, czego zresztą szczerze życzę temu biedakowi.
Jesteśmy już zmęczeni, choć nie przeszliśmy więcej niż 15 km. Musieliśmy przebyć dwie inne rzeki prawie tak wartkie jak Mpanda, co świadczy, że w górach od kilku dni musiały padać ulewne deszcze.
Ciągle jeszcze przebywamy w kraju Urundi. Wszyscy mężczyźni noszą tutaj wielki, do 40 cm długi sztylet. Pochwa jest ładnie rzeźbiona w drewnie i często bogato zdobiona miedzianym drutem. O zamożności każdego z nich można wnioskować po mniejszej lub większej liczbie drutów, które im służą za pasek. Niektórzy mają ich około dwustu. Inni zastępują je prostymi sznurkami z plecionej słomy.
Tkaniny spotyka się jeszcze bardzo rzadko. Mała szmatka z włókien kory drzewnej zawieszona na ramionach, zastępuje ubranie. Podobnie i kobiety nie mają nic więcej do okrycia, poza kozią skórą. Włosy natomiast układają z największą starannością. Wydawałoby się, że niewiele da się zrobić z ich kręconymi włosami, a tymczasem znajdują one sposób, by nadać im najrozmaitsze formy. Fryzjerki ponoć są tutaj dobrze płacone.
Prawie wszyscy noszą również bransolety z drutu miedzianego na ramionach i goleniach. I na te bransolety nawlekają jeszcze koraliki różnej wielkości.
Wielu mężczyzn i jeszcze więcej dzieci nosi zawieszone na piersi liczne amulety, co ma ich chronić przed różnymi chorobami. A Bóg o tym wie! My tymczasem, przechodząc obok tych prawych ludzi, możemy im pomóc naszymi dobrymi sposobami leczenia.
Idziemy prosto na północ, w kierunku jeziora Kivu. Następnych dwadzieścia kilometrów jest już za nami. Wędrujemy przez płaskowyż, który mierzy z pewnością dwadzieścia do trzydziestu kilometrów. To właśnie tutaj wije się rzeka Rusisi i znajdują się doskonałe ziemie uprawne. Wydaje mi się, że ten teren był jeszcze niedawno pokryty wodą. Sądzę, że Europejczycy chorowaliby tutaj na malarię. Nawet tubylców spotyka się tam rzadziej. W miarę oddalania cię od jeziora coraz rzadziej spotykamy tubylców.
Jest tutaj gorąco, ponieważ znajdujemy się w kotlinie. W górach po wschodniej stronie musiało spaść dużo deszczu, co można wnioskować po licznych, bardzo wartkich potokach, które musimy przekraczać.
Kiedyś Pan Bóg powoływał świętych, którzy mieli za zadanie budować mosty. Och, jak bardzo mile widziani byliby oni tutaj, gdzie mieszkańcom nigdy nie przychodzi do głowy przerzucać drzewo w poprzek potoku, jak to spotkaliśmy gdzie indziej. Co prawda można ich wytłumaczyć, bo natura pozbawiła tę okolicę drzew.
Wspomniałem Ci o górach po wschodniej stronie Rusisi, z których schodziliśmy. Są to na pewno Góry Księżycowe, te słynne góry, które trzydzieści pięć lat temu wywierały na nas tak dziwne wrażenie, gdy oglądaliśmy je w naszych atlasach. Teraz, kiedy je przeszedłem, wydają się takie zwyczajne.
Góry Księżycowe, gdzie słynny Nil ma swe źródła w dwóch dobrze dzisiaj znanych miejscach, są rezydencją wielkiego wodza kraju zwanego Urundi. Ten wódz nosi imię Mwezi, co oznacza tutaj księżyc. Mówi się, że jest on ziemskim przedstawicielem prawdziwego króla Urundi, który dzisiaj zamieszkuje na księżycu. Owi Mwezi, królowie Urundi, zamieszkują od dawna, być może od trzech tysięcy lat, owe wysoko położone płaskowzgórza. Starożytni jeszcze przed Chrystusem powiadali, że ich słynny Nil bierze początek w górach wielmoży, który nazywał się Mwezi. Nawiasem mówiąc Mwezi stracił dużo ze swego znaczenia w ciągu ostatniego roku. Dwukrotnie był przywołany do porządku przez miejscowe władze. Zabito jednego z jego synów wraz z pięciuset mężczyznami i zabrano mu 600-800 sztuk najlepszego bydła. Uważał się on za niepokonanego, ponieważ zwyciężył kiedyś hordy muzułmańskich handlarzy niewolników.
Obecny Mwezi nazywa się Kisabo i jest bardzo stary. Z pewnością wkrótce połączy się ze swymi przodkami, którzy mieszkają na księżycu. Chętnie życzylibyśmy mu dobrej podróży, gdyby tylko uprzednio zechciał przyjąć chrzest. Ten biedny starzec nigdy nie zgodził się na to, by być widzianym przez białego, sądząc, że to przyniosłoby mu śmierć.
Jesteśmy na płaskowyżu. Nie ma tu żadnych pagórków. Odzwyczailiśmy się już od takiego marszu po długiej drodze w górach. Pokonaliśmy dzisiaj tylko 15 km, bo wciąż zatrzymują nas rzeki. Przekroczenie jednej z nich wymagało nie mniej niż trzy i pół godziny.
Nasi tragarze nie są w stanie przenieść bagaży i musimy szukać pomocy u okolicznych mieszkańców. Ci biedacy muszą przenosić bagaż na głowach. Za każdym razem zanurzają się w wodzie aż po uszy. Są jednak do końca dzielni, mimo siły wodnego prądu. Trzeba, widzieć jak się potem trzęsą.
My sami, by przejść, siadamy na ich ramionach, co nie chroni przed kąpielą naszych „siedzeń”. Ci dobrzy ludzie z pewnością zasłużyli na garść koralików, które później dajemy każdemu z nich.
Spotykamy dużo śladów hipopotamów, nosorożców, a nawet słonic. Kilka z nich szło za nami poprzedniej nocy. Mogliśmy to stwierdzić po czubkach młodych drzew, które słonie łamią i zjadają, nawet te wysokie na 4-5 m. Tutejsze słonie mają zdecydowaną skłonność do pewnych krzewów, których liczne kolce mają co najmniej 3 cm długości.

Na podstawie Etudes Rwandaises
Volume XIV, octobre 1980, str. 60-67
Université National du Rwanda
Tłum. s. Weronika Sakowska


Przeczytaj pozostałe odcinki listu biskupa Hirtha:
  • Odcinek pierwszy
  • Odcinek trzeci
  • Odcinek czwarty
  • Odcinek piąty
  • Odcinek szósty
  • Odcinek siódmy
  • Odcinek ósmy
  • Odcinek dziewiąty
  • Odcinek dziesiąty


  • [Spis treści numeru, który czytasz]
    [Skorowidz  tematyczny artykułów]
    [Adopcja Serca  - pomoc dla sierot]
    [Strona główna]      [Napisz do nas]