Znak Ruchu Maitri
MY A TRZECI ŚWIAT
Pismo gdańskiego ośrodka
Ruchu Solidarności z  Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI
Nr 2 (56), marzec 2002

NAJBARDZIEJ OPUSZCZONE SĄ DZIECI


Dzieci z Kamerunu.
Cz. I wywiadu z s. Pauliną Megier z Kamerunu, która pośredniczy w naszej pomocy dla kameruńskich kleryków. Odwiedziła nas w Gdańsku w czasie urlopu. Rozmawia z nią Michał Sondej i Wojciech Zięba.

W. i M.: Jak Siostra trafiła do Kamerunu?
S. Paulina: Gdy 20 lat temu wstąpiłam do zakonu, marzyłam o tym i śniłam po nocach, choć wcześniej nie myślałam o misjach. Miałyśmy już misje w Kamerunie. Dla mnie to było ciągle daleko, daleko... Co misjonarze powinni robić? Tam nie jedzie się tylko do pracy pastoralnej czy do pielęgniarstwa. Trzeba umieć znaleźć się w każdej sytuacji. Myślałam, że to jest dla mnie niemożliwe. Ale widocznie Pan chciał, bym pojechała.
Do Afryki trafiłam 13 lat temu. Najpierw pracowałam w przychodni z naszą siostrą. Oczywiście trochę mnie wprowadziła. Choć nie jestem pielęgniarką, byłam lekarzem. Działy się cuda. Personel świecki myślał, że jestem pielęgniarką. Siostra tak mnie przedstawiła. Gdy zachorowała, musiałam ją zastąpić jako lekarz. Słabo mówiłam po francusku, ale cóż, Pan był moją siłą, więc musiałam sobie poradzić. Na misjach już tak jest. Misjonarz jest tylko człowiekiem, ale ludzie przychodzą w różnych sprawach. Nawet w takich, do których siostra nie powinna się wtrącać - w sprawy rodzinne czy osobiste. Nie miałam z tym w Polsce do czynienia. Teraz wchodzę w samo serce rodziny i pomagam we wszytkim. Trzeba zaufać Bogu. W mej pracy widzę wielkie działanie Opatrzności i znak Boży. Już nie człowiek działa, ale Bóg.
W. i M.: Czym się Siostra obecnie zajmuje?
S. Paulina: Najczęściej zajmuję się pracą pastoralną, ale jak wyjeżdżam do wiosek, spotykam wszelkie potrzeby. Organizujemy spotkania z kobietami, z dziećmi, z młodzieżą, z poganami, przychodzą muzułmanie (choć z pewnym dystansem - nie wchodzą pod słomiany dach kaplicy, ale słuchają). Jak skończy się katecheza, są pierwsi. Pogadanek na temat higieny, leków, chorób itp. też słuchają, bo tego wymagamy. Nie sprzedajemy leków, jeśli ktoś nie uczestniczy w pogadance (np. większość chorób wynika z braku higieny). Dostosowują się, bo muszą. Spotykamy się więc ze wszystkimi.
Nasze dzieci są wciąż dziećmi pogan. W Mandamie chrześcijaństwo jest od ok. 35 lat. Są tu pierwsze rodziny chrześcijańskie, ale chrześcijanami są głównie dzieci i młodzież. Dopiero 15 lat temu był pierwszy ślub katolicki. Z rodzin chrześcijańskich jest już kilkoro dzieci, ale w większości są tu dzieci pogańskie. Organizujemy je w różne ruchy i w ten sposób są z nami. Współpracujemy z ich rodzicami, którzy są nam raczej wdzięczni. Widzą, że wioski i szkolnictwo rozwijają się dzięki misjom. Poganie z rodzin poligamicznych nie wysyłają wszystkich dzieci do szkoły: jedno, najwyżej dwoje, ale jak w rodzinie jest 30 dzieci, to nie ma możliwości. Dziecko jest zawsze najbardziej opuszczone, bo rodziny są wielkie, a dziecko służy jako parobek do pracy, musi pilnować trzody, bydła... Nie myśli się o przyszłości dziecka.
Ostatnio w czasie urlopu organizowałam pogadanki na Śląsku, by zachęcić ludzi do ofiarowania czegoś dla dzieci. Wracając kupiliśmy zeszyty i przybory szkolne. Poganie dziękowali nam na kolanach, widząc, że dzięki misji dzieci naprawdę mogą coś osiągnąć. Rodzice w Kamerunie nie myślą, że szkoła jest dziecku potrzebna. Nie umieją po francusku i boją się, że jak dziecko pójdzie do szkoły, będzie mądrzejsze od nich i już nie będzie ich słuchać. Pieniądze może by i znaleźli, przecież mają wielkie stada, jednak nie myślą o rozwoju dziecka. Kiedy misja się do czegoś przyczyni, mówią: „Jak im dacie, to je poślemy do szkoły. Niech idą”.




[Spis treści numeru, który czytasz]
[Skorowidz  tematyczny artykułów]
[Adopcja Serca  - pomoc dla sierot]
[Strona główna]      [Napisz do nas]