Znak Ruchu Maitri
MY A TRZECI ŚWIAT
Pismo gdańskiego ośrodka
Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI
Nr 6 (79), listopad-grudzień 2004

KAŻDY CZŁOWIEK POTRZEBUJE MIŁOŚCI cz. I

W dniach 16-17.10. w Częstochowie odbyło się doroczne Spotkanie Krajowe Ruchu Maitri. Gościem spotkania była pani Helena Pyz, polska lekarka pracująca w ośrodku dla trędowatych Jeevodaya w Indiach, który przejęła w r. 1989 po śmierci jego założyciela, ks. Adama Wiśniewskiego SAC. Jeszcze przed powstaniem Adopcji Serca Ruchu Maitri na rzecz dzieci Afryki, rozpoczęła taką akcję na rzecz dzieci z ośrodka trędowatych (było to jedno ze źródeł inspiracji dla naszej akcji). Oto pierwsza część wypowiedzi p. Heleny.

Jestem tu dzięki Adopcji Serca, którą podjęła duża część z was. Mówiąc o adopcji, mamy zazwyczaj na myśli akt prawny, poprzez który ktoś staje się w pewien sposób rodzicem dziecka. My pod pojęciem Adopcji Serca rozumiemy jednak coś innego.
Każdy człowiek potrzebuje miłości. Zazwyczaj ludzie mają rodziców, rodzeństwo, bliskich... Ale ci najbliżsi nagle mogą okazać się najdalszymi. To właśnie oni mówią człowiekowi, który zachoruje na trąd, chorobę od dawna znaną, ale ciągle okaleczającą i nieprawidłowo leczoną: Odejdź! Jest to chyba najtrudniejsza sytuacja, jakiej można doznać w życiu, kiedy właściwie nic się w rodzinie nie kończy, nikt nie umarł, nikomu nie zabrakło pieniędzy, jest miejsce, nic dramatycznego się nie wydarzyło, żadna klęska życiowa rodziny nie dotknęła, a w momencie, kiedy ujawnią się znamiona trądu, najbliżsi mówią: Odejdź.
Część z was chyba po raz pierwszy styka się z nazwą Jeevodaya, która w sanskrycie, języku staroindyjskim, oznacza świt życia. Tak nazwał nasz ośrodek ks. Adam Wiśniewski, który dostrzegł odepchnięcie człowieka dotkniętego trądem. Mówił: Jeśli nie chce go jego własna rodzina, ja swoim życiem muszę pokazać, że to jest nadal człowiek chciany. Tu nie chodzi o opiekę nad chorymi. Ja muszę z nimi być, mieszkać, modlić się, pracować, jeść, spędzać czas. Bo to też są ludzie. Muszą czuć, że mają wartość, że są ludźmi wartymi miłości.
Ksiądz Adam wcześniej pracował na południu Indii, ale nie miał pieniędzy, żeby kupić grunt i zacząć coś zupełnie nowego. Społeczeństwo indyjskie nie akceptuje łatwo zmian, więc coś tak nowego, jak zamieszkanie wśród trędowatych, nie dla wszystkich jest do przyjęcia. Ja sama po tylu latach widuję, że jak ktoś usłyszy "trędowaty", odruchowo się cofa. Niejednokrotnie mi się to zdarzyło. Nawet miejscowy biskup podczas wizytacji naszego ośrodka z okazji rocznicy śmierci księdza Adama, gdy dzieci podchodziły i witały się, spytał z nadzieją w głosie: Ale te dzieci są zdrowe? Odpowiedziałam: Niektóre są chore. Natychmiast zauważyłam rezerwę, bo przecież on nie wie, które jest zdrowe, a które chore i może go ewentualnie zarazić.
Ale wrócę do księdza Adama. Jego ideą było zamieszkanie z trędowatymi. To jest dobre z wielu powodów. Przede wszystkim przełamuje się przekonanie społeczne, że mieszkanie z nimi jest groźne. Już po kilku latach ludzie widzieli, że z księdzem nic się nie dzieje, że wszystko jest dobrze, i zaczęli reagować inaczej. Od siedmiu lat współpracuję z pallotynami indyjskimi. Znów zamieszkali w ośrodku - najpierw jeden, teraz dwóch księży. Ich współbracia przyjeżdżają z różnych okazji i poszerza się krąg świadomości, że nic złego się nie dzieje i można tam żyć normalnie. Coraz częściej nasze dzieci, kończące szkołę na miejscu, idą do innych szkół i nie budzi to lęku. Owszem, czasem proszono mnie o zaświadczenie, że choroba u dziecka wygasła lub w ogóle nie jest chore, ale cóż w tym złego, że ktoś się upewnia? Jestem lekarzem i do takiego zaświadczenia mają zaufanie - na firmowym papierze, elegancko... i dzieci są akceptowane. Na wsi jest bardzo zwyczajne (ale zdarza się nawet wśród osób wykształconych), że jeśli u kogoś choroba spowoduje brak części kończyny czy zniekształcenie, dają mu jakieś wydzielone miejsce, nawet w tej samej wsi (kiedyś spotkałam kobietę, która żyła w ten sposób), albo mówią: odejdź i szukaj sobie miejsca.
Najczęściej są to kolonie dla trędowatych - specjalnie wydzielone miejsca wokół miast, niekoniecznie oddzielone murem, ale wyraźnie zaznaczone. Bywa, że władze miejskie dają miejsce, a nawet budują zręby jakichś chatek. Ale kolonie powstają też samoistnie, np. przy jakimś starym szpitalu, który już przestał funkcjonować, zostało kilku trędowatych, bo nie mieli gdzie się podziać. Pobudowali bambusowe szkielety i pokryli je folią ze śmietników. Wygląda to strasznie, ale jakoś sobie radzą, żyjąc głównie z żebraniny. Powoli rosną w siłę, walcząc o minimalne prawa w społeczeństwie. A społeczeństwo, choć skłonne do podziałów kastowych, jest przyjazne, pod warunkiem, że żyją oddzielnie. Bardzo chętnie dają datki finansowe i - co ciekawe - z różnych okazji, jak np. wesele, żywność, która zostanie po uroczystości. Nie są to resztki, bo jak już kogoś stać, to posiłki są przygotowywane z naddatkiem. Przywożą je i czasem cała kolonia trędowatych ma co jeść przez dwa dni. Bardzo dobre jest takie jedzenie weselne, łącznie ze słodyczami, które wszyscy uwielbiają.
Tak więc społeczeństwo hinduskie jest miłosierne, zresztą muzułmanie też. Trędowaci mają swoje rewiry, "swoje" ulice, chodzą żebrać w określonych miejscach. Bardzo często, gdy idę na zakupy, widzę ciągle te same osoby przy tych samych sklepach. Oni ich tam znają. Raz na tydzień dostają jakiś datek. Czasami jest to coś z żywności, najczęściej ryż, i oni sobie z tego coś przygotowują. Ale choć mogą żebrać i czasem mają więcej pieniędzy, niczego to nie załatwia, bo nadal są oddzieleni. Dzieci, które rodzą się w koloniach, czy które tam zamieszkały ze swoimi rodzicami, nie mają innej szansy, niż żyć w tej kolonii, która jednak jest slumsem, dzielnicą wydzieloną. Włóczą się cały dzień, czasem idą z rodzicami żebrać... I to byłby ich los, gdyby nie nasz ośrodek. Poza ośrodkiem ojca Mariana Żelazka i naszym znam jeszcze jeden, gdzie działa indywidualnie siostra Stefania, polska franciszkanka szpitalna z Raciborza. Wszyscy próbujemy coś robić dla dzieci i to jest drugi etap rehabilitacji, którego konieczność zobaczył ks. Adam Wiśniewski.



Przeczytaj pozostałe części artykułu:
  • Część druga
  • Część trzecia


  • [Spis treści numeru, który czytasz]
    [Skorowidz  tematyczny artykułów]
    [Adopcja Serca  - pomoc dla sierot]
    [Strona główna]      [Napisz do nas]