Znak Ruchu Maitri MY A TRZECI ŚWIAT
Pismo gdańskiego ośrodka
Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITR
Nr 7 (53), październik-listopad 2001

SKĄD PRZYSZŁA TRWOGA?


Handlarz niewolników
      Europejczycy wyrządzili w świecie wiele zła. Szlaki ich podbojów znaczą zgliszcza i trupy pokonanych. Równocześnie jednak przyczynili się do "rozszerzenia" świata do jego dzisiejszych rozmiarów. [...]
      Statki portugalskie już w XV w. zaczęły penetrować półkulę wschodnią. Znaczenie wypraw do Afryki docenił portugalski książę Henryk Żeglarz. Patronował im duchowo i materialnie. Zapoczątkował też systematyczne zbieranie i uzupełnianie map.
      Pierwsza wyprawa portugalska Eannesa Gila dotarła w 1434 r. do przylądka Bojador (dziś Sahara Hiszpańska). Następna pod dowództwem młodego Antamy Gonçalveza wyruszyła w r. 1441. Jego łupinka dobiła bezpiecznie nieco dalej na południe, do dzisiejszego Rio de Oro. Wyprawa może nawet nie byłaby godna wzmianki (Gil opłynął Bojador siedem lat wcześniej), gdyby nie zapoczątkowała jednego z najhaniebniejszych procederów, jaki uprawiała Europa, a który miał przerażające skutki: handel niewolnikami.
      Gonçalvez wpadł na "niewinny" pomysł przywiezienia księciu Henrykowi pierwszych jeńców z nowo odkrytych ziem. Wyszedł na ląd z kilkoma towarzyszami i pojmał dwie osoby: kobietę i mężczyznę, który bronił się oszczepem przeciw jego oszczepom. Afrykańczyk uległ sile dziesięciu Portugalczyków. Tak wyglądało pierwsze historyczne starcie zbrojne Europy z Czarną Afryką. Spotkany przypadkowo na tym wybrzeżu Nuńo Tristăo, kapitan innej karaweli portugalskiej, przyłączył się do Gonçalveza i wyruszyli na nowe łowy. Do Portugalii przywieźli, jako plon swej wyprawy, dwunastu jeńców.
      Portugalczycy jak pożar mkną wzdłuż wybrzeży afrykańskich. W 1481 r. lądują na wybrzeżu dzisiejszej Ghany, gdzie budują fort Săo Jorge de la Mina (Św. Jerzy Górniczy; dziś Elmina), a w r. 1482 Diogo Căo dociera już do ujścia Konga. Nie wpłynął jednak na jej szeroko rozlewające się wody; dążył na południe. Ale dotarł tylko do przylądka Lobo w Angoli (w 1483), gdzie postawił pamiątkowy obelisk z datą.
      Kongo nie zatrzymało pochodu Portugalczyków, którzy - nawiązawszy z tubylcami kontakty handlowo-polityczne - ruszyli dalej. Wyprawy ich nie zapuszczały się w głąb lądu, szukali bowiem gorączkowo morskiej drogi do Indii. Wybrzeże Afryki stanowiło punkty zaopatrzenia w świeżą żywność i wodę.
      Choć Afryka nie była celem wypraw portugalskich, jednakże to one właśnie stworzyły przyczółki dla penetracji, wytyczyły kontur kontynentu oraz przekazały dane o przybrzeżnych ośrodkach politycznych i handlowych.
      Gdy w 1488 r. Bartholomeo Diaz, prawdopodobnie jako pierwszy po Fenicjanach, opłynął Przylądek Burz, penetracja wschodniego wybrzeża Afryki została przesądzona. Wzrasta też w Europie zainteresowanie Afryką. Portugalczyków stopniowo wypierają z niej Holendrzy. Zakładają Kapsztad oraz kolonie w Gwinei i na Złotym Wybrzeżu. Tych z kolei wypierają Francuzi, Niemcy, a w końcu Anglicy. W przededniu II wojny światowej na kontynencie, który stanowi prawie 25% zamieszkanych lądów świata, zaledwie trzy państwa były wówczas, i to tylko formalnie, niezależne: Etiopia, Egipt i Liberia.
      Podbojom portugalskim poświęcono więcej miejsca niż innym, późniejszym, choć być może nie Portugalczycy odegrali największą rolę w wyniszczeniu Afryki. Wyprawy Gila, Gonçalveza i Tristăo, w porównaniu z późniejszymi, były niewinne; sterroryzowali oni jednak bezbronne wioski przybrzeżne, napadając i uprowadzając nocą ich mieszkańców.
      Portugalczycy przybywali wszędzie z obnażoną bronią. Chluba europejskich odkrywców - Vasco da Gama - a za nim inni, jak Alfonso Albuquerque czy Francisco de Almeida, stosowali terror i okrucieństwo, jakiego nie znało wschodnie wybrzeże Afryki i przeciw jakiemu nie umiało się bronić. Napastnicy, zahartowani w twardej szkole życia, nie dawali pardonu. Łupili, zabijali, palili i brali niewolnika. Splądrowane miasta wschodniego wybrzeża popadły w ruinę i porosły dżunglą. Średniowieczna Kilwa, Mombasa, Brawa, Malindi i Sofala znikły z powierzchni ziemi. Do ruin Kua i Songo Mnara uczeni dotarli dopiero w XX w.
      Portugalia, jak żarłoczny polip, zniszczyła kwitnącą cywilizację wybrzeża wschodniego, nie zdając sobie przy tym sprawy, że podcina korzenie własnej potęgi. W konsekwencji doprowadziło to do przejęcia handlu niewolnikami przez Holendrów, a później Francuzów i Anglików. W rękach tych ostatnich od początku XVII w. rozwinie się on do monstrualnych rozmiarów.



"Karawana niewolników w drodze", 1888
Powiększ obrazek (51 Kb)
      W r. 1888 wydawnictwo Harpers poprosiło o dostosowanie książki Henry M. Stanleya Poprzez Czarny Kontynent dla młodych czytelników. Z polecenia Thomasa Stanleya do napisania książki zatytułowanej Młodzi Podróżnicy nad Kongo został wybrany Wallace Knox. Ilustracje wykorzystane w książce Knoxa pochodziły z kilku tomów opisów podróży afrykańskich, łącznie z książką, na której była oparta.
      Rysunek ilustruje tekst opisujący Arabskiego handlarza niewolników i miasto Mombasa, portu na wschodnim wybrzeżu Afryki, który mówi, w jaki sosób Arabowie prowadzili wojnę z miejscowymi ludźmi i brali w niewolę jeńców, jak również wywoływali wojnę między różnymi szczepami, aby kupować jeńców jako niewolników.




"Niewolnicy pozostawieni, aby umrzeć", 1888
Powiększ obrazek (56 Kb)
      Innej ilustracji z tej samej książki towarzyszy opis, dlaczego właściciele niewolników zabijali jeńców w czasie drogi: "Czasami zostawiali ich, by umarli lub wrócili do sił, jak mogli. Dr Livingstone mówi, że widział grupy umierających ludzi z jarzmami niewolniczymi na szyjach przy drodze, którą podróżował. Niektórzy handlarze niewolników mieli na tyle miękkie serce, by nie odbierać beztrosko życia, ale tak nie było zawsze. Ci, którzy traktowali ten straszny handel tylko jako interes, uczynili z zabijania każdego niewolnika, który nie mógł nadążać za karawaną, obowiązującą zasadę. Nie robili tego dla jakiejś szczególnej radości zabijania, ale ponieważ było to bodźcem dla pozostali przy życiu, by znosili trudy marszu i nie poddawali się tak długo, jak tylko mieli siły ciągnąć jedną nogę za drugą."

      Afryka straciła od 50 do 200 mln ludności na handlu niewolnikami. Są to liczby szacunkowe, stąd tak duża rozbieżność. W każdym razie liczba osób dowiezionych do miejsca przeznaczenia nie stanowi pełnego obrazu ubytku ludnościowego. Należałoby doliczyć zabitych w czasie "połowów", padłych w czasie gnania karawan ku wybrzeżu, a potem zmarłych w transporcie przez Ocean. Odbywał się on w takich warunkach, które można porównać chyba tylko z transportami do hitlerowskich obozów koncentracyjnych. Ponadto przeprawiani przez Atlantyk Afrykańczycy mieli szyje i nogi skute łańcuchami. Przypuszczalnie więc na jednego niewolnika dowiezionego do celu przypadało kilku zabitych i zmarłych. Handel ten ulegał coraz większej degeneracji, która poczyniła spustoszenie w psychice zarówno handlarzy, jak i niewolników, a skutki tego procederu trwają do dziś.
      Oczywiście, niewolnictwo nie pojawiło się w Afryce z przybyciem Europejczyków. Istniało tam już od niepamiętnych czasów i miało charakter patriarchalny. Niewolnik był w pewnym sensie członkiem rodziny i właściciel musiał go otaczać opieką, a dzieci jego były zawsze wolne. W porównaniu do niewolnictwa basenu Morza Śródziemnego, rodzime niewolnictwo afrykańskie było - rzec można - sielanką. Handel niewolnikami, który od XVI w. zaczęli uprawiać Europejczycy, nadał temu zjawisku zupełnie nowe wymiary.
      Wtedy zaczął się odpływ młodej i zdrowej siły produkcyjnej poza kontynent. To właśnie chyba najbardziej rujnowało normalny rozwój życia politycznego plemion afrykańskich. Państwa-miasta polowały na niewolników w walkach z drobniejszymi i słabszymi plemionami, co doprowadziło niektóre z nich do całkowitego wyniszczenia. Handel ten, spoczywający w rękach feudalnych władców afrykańskich, pozwalał też tłumić w zarodku wszelkie iskierki buntu. Władcy ci sprzedawali handlarzom ludzi, którzy mogliby doprowadzić do zmiany układu sił w społeczeństwach afrykańskich. Bunty na statkach i na drugiej półkuli były już nieszkodliwe.
      Odpływ młodych i prężnych ludzi nie tylko zdeformował rozwój społeczny plemion afrykańskich, lecz sparaliżował również tamtejszą gospodarkę, doprowadził do jej stagnacji i upadku. Dzisiejsza Afryka boryka się z obciążeniami ponad 300 lat handlu niewolnikami. I to nie tylko w sensie gospodarczym czy politycznym, ale także intelektualnym. Świat zaś wymaga od Afrykańczyków, aby w ciągu kilkunastu lat dokonali skoku, na który Europa potrzebowała lat 400.

Alina Trojan, Sztuka Czarnej Afryki, s. 26 nn.


[Spis treści numeru, który czytasz]
[Skorowidz  tematyczny artykułów]
[Adopcja Serca  - pomoc dla sierot]
[Strona główna]      [Napisz do nas]