Znak Ruchu Maitri
MY A TRZECI ŚWIAT
Pismo gdańskiego ośrodka
Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI
Nr 5 (59), czerwiec 2002

ZABRAKŁO TRZYDZIESTU GROSZY

Cz. III wywiadu Wojciecha Zięby z o. Zbigniewem Majewskim, który pracował na misjach w Burkina Faso.

W.Z.: Może jeszcze jakieś wspomnienia?
O. Zbigniew: Na początku mojego pobytu usłyszałem, że ludzie ciężko pracują w ogrodach. Poszedłem zobaczyć, jak ludzie pracują nad sztucznym zbiornikiem wodnym. Były tam ładne drzewa papajowe. Zobaczyłem staruszka, który z głębokiej na kilkanaście metrów studni wyciągał na sznurku czy lianie worek z koziej skóry zamiast wiadra. Worek był dziurawy, więc nim go wyciągnął, zostało w nim ze 2-3 litry wody. Wlewał ją do konewki i znów wyciągał. Miał pomidory, cebulę i parę bananowców, więc podziwiałem tą straszną pracę. Był wychudzony. Mówił, że rano pracował pięć godzin i jeszcze pięć godzin popracuje przed zachodem słońca, bo w upale południa już się pracować nie da.
Pamiętam też, jak kiedyś zepsuła się studnia. Ludzie przyjechali zatrwożeni. Trzeba było jechać 200 kilometrów do stolicy, żeby znaleźć fachowca. Kiedy wróciłem z mechanikiem, setki ludzi patrzyło z przerażeniem, czy on jest w stanie pompę naprawić, bo jeśli nie, to musieliby iść kolejne dziesięć czy dwadzieścia kilometrów do innej studni.
Innym razem jadę do wioski, gdzie przed tygodniem ochrzciłem dziecko. Patrzę, a matka jest sama. Pytam: „Gdzie zostawiłaś dziecko?” A ona mówi: „Proszę Ojca, już nie żyje”. Pytam, co się stało. „Miało malarię, gorączkę, zabrakło 30 groszy, żeby kupić aspirynę, i dziecko zmarło.”
Są więc bardzo radosne wspomnienia, ale są też przerażające.

W.Z.: W Polsce często spotykamy się z zarzutem, że zajmujemy się dzikusami z Afryki. Ja jednak twierdzę, że dzikusów widziałem raczej przy naszej parafii, gdy przychodziły do nas dary. Gdy byłem w Afryce, spotykałem ludzi prostych, ale o głębokiej kulturze osobistej. Czy Ojciec uważa, że od tych ludzi możemy się czegoś nauczyć?
O. Zbigniew: Ależ oczywiście. Tęsknię za pracą w Afryce, za tymi ludźmi. Gdy po kilku latach wróciłem do Polski, zdziwiło mnie coś bardzo ważnego. Kiedy wyjeżdżałem, pojawiły się na naszych ulicach stragany z czekoladą, z innymi rzeczami. Gdy wróciłem, zobaczyłem na ulicach piękne auta, pełne sklepy, ładnie ubranych ludzi, ale - co mnie szczególnie uderzyło - spotykałem i spotykam na ulicy ludzi smutnych. Pytam się: czy wam czegoś brak? W porównaniu do Burkina Faso w naszym kraju jest wszystko. Są oświetlone ulice, w domach jest prąd, woda, telewizory, stoły, przy których zasiadamy do obfitych posiłków, mamy pełne szafy. Tam są lepianki, w których prawie nic nie ma. W Polsce mamy o wiele więcej, ale się nie cieszymy. Pytam: skąd ten smutek na naszych twarzach? Czasem ktoś mówi: Bo mój sąsiad ma więcej, bo w sklepach pełno, a mnie na lepszy telewizor nie stać, bo ja pracę straciłem - i to jest straszny dramat...
W Afryce dramatem jest, jeśli umiera się z głodu. Jako chrześcijanin, kapłan, misjonarz, wiem, że dramatem jest utrata wiary, jeśli w sercu nie mam Boga - to jest dla mnie dramat. Największym nieszczęściem chrześcijanina jest utracić Boga i iść ku śmierci bez nadziei na życie wieczne. A w naszym kraju są świątynie, kapłani, cywilizacja, kultura, umiemy czytać, mamy Pismo św., możemy wziąć je do ręki, by poznać drogę do nieba... Dla Murzyna, jeśli poznał wiarę chrześcijańską, to jest wielka radość, nadzieja, choćby jadł co drugi dzień, bo wie, że po śmierci pójdzie do nieba. A my, chrześcijanie od tysiąca lat, chyba się tym nie cieszymy. Nam wiara chyba nie daje radości z powodu nadziei na życie wieczne, bardziej skupiamy się na tym, co doczesne, na wartościach materialnych, które są piękne, pociągające, ale... przemijają. Może warto by nam, chrześcijanom w Polsce, bardziej się cieszyć się wiarą, która daje nam piękną nadzieję życia wiecznego.

W.Z.: Co ciekawego Ojciec zaobserwował z wartości ogólnoludzkich?
O. Zbigniew: Głębokie więzy rodzinne, poszanowanie starego człowieka. Choćby to był rzeczywiście ledwie żyjący staruszek, jednak ma bardzo dużo do powiedzenia, bo ma wielkie doświadczenie. Dlatego młodzi mają wielki szacunek dla ludzi starszych, choć oni mocno jeszcze podtrzymują tradycję. Więzy rodzinne, poszanowanie człowieka, życzliwość, to są ich wspaniałe cechy, które mogłyby nam pomóc. Raczej się tam nie zazdrości. Inni się cieszą, jeśli ktoś ma więcej, bo się mu udało, czy więcej pracował. Jest więc ta wielka życzliwość, spokój, nikt tam nie goni za pieniądzem. Może tego pieniądza tam i nie ma, ale ludzie cieszą się, że relacje między nimi są bardzo żywe, otwarte. Nie zamykają się w swych domach, bo ich nie mają. Często ze sobą rozmawiają, spotykają się, co trzy dni są jarmarki, a na nich toczy się bujne życie społeczne. To są piękne cechy, aż wśród tych ludzi chce się być. Jeśli jest święto - pogańskie, muzułmańskie czy chrześcijańskie - bardzo lubią się razem bawić. Nie przeszkadza im, że na pogańskim święcie są chrześcijanie, czy na chrześcijańskim - poganie. Wszyscy bawią się zgodnie i radośnie. To mnie cieszy, iż choć w wielu krajach Afryki są konflikty, wojna, akurat w tym kraju ich nie ma. Może nie ma się o co bić. Nie ma bogactw naturalnych, ludzie są prości, ale bardzo pogodni, cenią swoją godność. Wiedzą, że nie są ani niewolnikami, ani brzydkimi Murzynami. Są ludźmi, którym Bóg dał duszę i cieszą się właśnie tym, co otrzymali od Boga - zgodnie ze swymi przekonaniami jako poganie, czy jako chrześcijanie.

W.Z.: Czy zauważa się tam jakieś wpływy europejskie, amerykańskie?
O. Zbigniew: Wchodzi nowa moda. Wprawdzie jeszcze nie wszyscy oglądali telewizję, bo telewizji do niedawna nie było, ale jest radio. Słyszałem, jak przez radio opowiada się, jak żyją ludzie w Europie, jak żyją ludzie w stolicy, w miastach... Miasteczek dużo w tym kraju nie ma i są malutkie, ale stolica nabiera dużego rozmachu. Życie jest tam już inne - łatwiej znaleźć pracę, łatwiej coś użebrać, są tam kina, jest telewizja. Ten nowoczesny styl życia ze stolicy przenika przez radio do wiosek. Przez to niektórzy ludzie na wsi nie chcą się godzić z tradycją, która wcześniej tu panowała, choć to jest piękna, zdrowa tradycja, i to jest chyba duży minus. Czasem młodzi ludzie uciekają z wiosek do miasta, żeby zachłysnąć się światowymi ideałami, stają się czasem złodziejaszkami, prowadzą niemoralne życie. Później wracają rozczarowani, że to wcale im nie daje ani radości, ani szczęścia.


    Przeczytaj pozostałe odcinki wywiadu:
  • Cz. I: Burkina Faso - kraj godności, nr 3 (57)
  • Cz. II: Dzieci w Burkina Faso, nr 4 (58)


  • [Spis treści numeru, który czytasz]
    [Skorowidz  tematyczny artykułów]
    [Adopcja Serca  - pomoc dla sierot]
    [Strona główna]      [Napisz do nas]