Znak Ruchu Maitri MY A TRZECI ŚWIAT
Pismo gdańskiego ośrodka
Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI
Nr 2 (31), marzec 1999


OD RUCHU MAITRI DO MISJI W RWANDZIE (cz. II)

S. Jolanta Kostrzewska
       Siostra Jolanta Kostrzewska z bezhabitowego zgromadzenia Sióstr Służek Najśw. Maryi Panny Niepokalanej pochodzi z Wrocławia. W latach 1978-79 działała w Ruchu Maitri. Później wstąpiła do zgromadzenia i wyjechała na misje do Rwandy. Obecnie współpracuje z nami w ramach programu Adopcja Serca. W czasie ostatniego urlopu opowiedziała nam o swej drodze na misje. Dziś prezentujemy drugi odcinek tej opowieści, z którego dowiemy się więcej o jej pracy.

Warunki życia ludności
       Gdy patrzy się na nasze wzgórza, wydaje się, że nie ma tam żadnych domów, tylko pola uprawne i gaje bananowe. Ale właśnie pomiędzy bananowcami są ukryte ludzkie siedziby. Stamtąd unosi się dym z palenisk. 
       Przeciętna rodzina ma domek z chrustu i gliny o wymiarach 3 x 4 m. Jest on podzielony na trzy części. Jedna część przeznaczona jest do przyjmowania gości, gdzie sami też przebywają w ciągu dnia. Drugą część stanowi kuchnia, gdzie ok. godz. 18.00 przygotowuje się jedyny posiłek w ciągu dnia. Ogień równocześnie oświetla i ogrzewa dom. Trzecie pomieszczenie przeznaczone jest do spania. Na klepisku rozłożona jest mata. Nie ma żadnych sprzętów, szaf, często nawet koca. Jeżeli rodzina w ogóle ma coś poza tym, co na sobie, to zapasową odzież wiesza na sznurku. Inaczej pogryzłyby ją szczury. Bogatsze rodziny w miastach mają metalową skrzynkę, w której zamykają rzeczy. Innym sprzętem gospodarczym jest kanister do noszenia wody (jeśli go nie mają, muszą pożyczać) oraz garnek. Obecnie jest w użyciu więcej garnków metalowych, ponieważ sporo ich rozdały różne organizacje. Będą w użyciu tak długo, aż się przepalą. Potem znów wrócą do łask garnki gliniane, bo są tańsze i wyrabiane na miejscu, na wsi.
Widząc warunki panujące w ich domach można sobie wyobrazić potrzeby rwandyjskiej rodziny. Jest to absolutne minimum. Nie mają nawet talerza, miski do mycia... Chcemy wyrobić u nich potrzebę zachowywania higieny.
       Ale jak ich skłonić, żeby przed jedzeniem myli ręce? U nas w Europie jest to oczywiste, bo mamy podłogę, dywan, wodę w mieszkaniu, a mama od dziecka ciągle tego uczy. Tam jest naturalne, że każdy siada na ziemi, więc jak wstanie, już ma brudne ubranie. A po wodę trzeba iść nawet kilka kilometrów. W porze suchej wszędzie jest tyle piasku i kurzu, że ich skóra z czarnej robi się po prostu szara. 

Ośrodek zdrowia i dożywiania 
       Służba zdrowia jest płatna, ale opłaty są tak minimalne, że w żadnym razie nie pokrywają kosztu leczenia. Jest to malutka cegiełka. Chodzi o to, aby wiedzieli, że leki mają jakąś wartość, aby nie dochodziło do sytuacji, jak kiedyś w Polsce, że babcie chodziły do różnych lekarzy, miały w domu sterty bezpłatnych leków i nic z nich nie brały. Po wojnie pomoc była zupełnie bezpłatna. Dopiero od półtora roku państwo nam narzuciło ceny. Ale gdy wiemy, że ktoś absolutnie nie może zapłacić, my opłacamy leczenie, choćby ze środków naszego zgromadzenia. My same nie potrafimy jednak określić czy ktoś jest biedny tylko na podstawie tego, że jest źle ubrany. Mamy w parafii grupę osób, które pracują bezpośrednio z ludźmi we wspólnotach podstawowych. Docierają do nich i znają ich osobiście. Oni dostarczają nam listę najbiedniejszych. My nie jesteśmy w stanie poznać wszystkich. Z ok. 23 tys. ludzi w parafii przychodzi do nas 15 tys., również z innych ośrodków, np. państwowych, które nie mają ludzi i leków.
       Nasz wiejski ośrodek zdrowia stanowi najniższy poziom w systemie opieki medycznej. Nie mamy prądu. Korzystamy tylko z baterii słonecznych. Umożliwia to oświetlenie pomieszczeń, ale nie można podłączyć żadnych urządzeń. Staram się o małą lodówkę do szczepionek na energię słoneczną. Teraz mamy lodówkę na naftę. Czasem żartuję, że klęczę przed nią więcej, niż przed Najświętszym Sakramentem, bo ciągle się psuje.
       Mamy szpitalik na 30 łóżek i porodówkę. Prowadzimy też poradnictwo prenatalne, szczepienia ochronne i ośrodek dożywiania dla zagłodzonych dzieci. To wszystko funkcjonuje na bazie ośrodka zdrowia. W ośrodku dożywiania uczymy matki, jak przygotowywać posiłki dla dzieci, jest też kontrola ich wzrostu i wagi. Pokazujemy matkom obrazowo na wykresie, na którym umieszczamy wyniki pomiarów, jak powinien przebiegać prawidłowy rozwój dziecka. Są też zajęcia praktyczne, np. w ogrodzie, gdzie pokazujemy, jak uprawiać warzywa. Chciałybyśmy włączyć do tego hodowlę, aby uczulić ich na to, że dobrze byłoby mieć choćby od czasu do czasu królika czy kurę. Koza jest już majątkiem dla rodziny. Ale najbardziej uprzywilejowanym zwierzęciem jest krowa, choć daje tylko litr mleka dziennie. Jest ona w Rwandzie oznaką bogactwa i pozycji społecznej. Lecz krów jest w tej chwili bardzo mało. Mają ją tylko bogatsi lub ludzie, którym udało się ją uratować w czasie wojny, gdyż nie musieli daleko uciekać.
       W naszym ośrodku zdrowia chorych leczą pielęgniarki. Lekarze są tylko w szpitalach. Jeżeli trzeba poważniejszej interwencji chirurgicznej, odsyłamy chorego do szpitala. Ale szycie otwartych ran wykonujemy już same. Ludzie nie chcą iść do szpitala nawet ze złamaniami, bo tam jest drożej. Proszą, by im tylko złożyć tak, by się nie ruszało. Nie są wymagającymi pacjentami. Rzadko spotykamy choroby serca - niemal tu nie istnieją. Mamy małe laboratorium, gdzie badamy krew i kał. Te choroby, które potrafimy rozpoznać i leczyć, przyjmujemy. Gdy jest to niemożliwe, odsyłamy dalej.
       Moja praca polega na wysłuchaniu i wypytywaniu chorego o dolegliwości. Następnie na kartę, którą muszą wykupić, wpisuję objawy. Najczęściej spotykane choroby to malaria, robaczyce (często występują razem, zwłaszcza u dzieci), choroby dróg oddechowych i zakażenia bakteryjne przewodu pokarmowego. Mamy też coraz więcej gruźlicy. Jest to wielki problem, bo pracujemy w bardzo prymitywnych warunkach. Badamy trzykrotnie plwocinę, którą barwi się i ogląda przez mikroskop, choć są nowocześniejsze metody - wystarczy papierek wskaźnikowy, który zabarwia się w zakażonej plwocinie. Przy 30-40 analizach krwi na malarię i przynajmniej 30-40 analizach kału dziennie te badania możemy wykonać dopiero po południu. W porze deszczowej jest to problem, bo mamy mikroskop tylko na światło dzienne. Szukam możliwości wzmocnienia naszych baterii słonecznych, by móc podłączyć do nich mikroskop. Jest to ważne zwłaszcza w przypadkach nagłych, gdy badanie trzeba przeprowadzić natychmiast.
       Praktycznie nie mamy dni wolnych, nawet po nocnej pracy, np. przy porodzie. 

Czarownicy wciąż działają 
       Bardzo duży wpływ mają wciąż czarownicy. Są to prości ludzie, których na co dzień nawet specjalnie nie widać, ale między sobą się znają. Obecnie mamy wielki problem z AIDS. Wiadomo, że na tę chorobę nie ma lekarstwa. Mimo to ludzie go szukają. My otwarcie mówimy, że takiego lekarstwa nie ma, a jedynym lekarstwem w tej chwili jest sposób życia i odżywiania. Ale czarownicy twierdzą, że mają lekarstwo. Wiadomo, że każdy chory się tego chwyta i często ich odwiedzają. Niekiedy mamy chorych, którzy przychodzą do nas już w stanie beznadziejnym. Wypytujemy wtedy, dlaczego tak długo zwlekali. Powoli wychodzi, że byli u czarownika, on im dał jakieś mikstury z jakichś ziół, co tylko spotęgowało chorobę. Na takich przykładach uczymy ludzi. Codziennie mamy dla ludzi pogadankę. Kiedy więc znajdziemy taki przypadek, od razu im pokazujemy i tłumaczymy, że ma prostą chorobę, malarię. Dostałby leki za określoną sumę, a w tej chwili leczenie będzie znacznie droższe i mimo to może umrzeć, gdyż jego organizm już na nic nie reaguje.

Zanotował Wojciech Zięba


Przeczytaj pierwszą część artykułu.


[Spis treści numeru, który czytasz]
[Skorowidz  tematyczny artykułów]
[Strona główna]      [Napisz do nas]