Znak Ruchu Maitri
MY A TRZECI ŚWIAT
Pismo gdańskiego ośrodka
Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI
Nr 6 (91) listopad-grudzień 2006

WSPOMNIENIA Z SIERRA LEONE CZ. II

Ciąg dalszy wywiadu z Michałem Głuszkiem, wolontariuszem z Poznania, na temat jego pobytu i pracy w Afryce Zachodniej, który przeprowadził Konrad Czernichowski, uczestnik naszego Ruchu z Wrocławia.

K.Cz.: Gdybyś miał scharakteryzować Sierraleończyków, jaką cechę najbardziej byś pochwalił, a jaką skrytykował?

M.G.: W dużej części odpowiedzi na to pytanie już udzieliłem. Cechy, które miejscowi powinni wyeliminować, to przede wszystkim poczucie niemocy. Bierność, pasywność, myślenie doraźne - to podstawowe przeszkody w rozwoju ludzi i kraju. Nie spotkałem się, aby ktoś myślał o dobru wspólnym, o bezinteresownym zrobieniu czegoś dla kogoś. Gdy coś należącego do narodu, plemienia lub grupy osób zepsuje się lub uszkodzi, pierwszą myślą będzie: Jaką mogę odnieść z tego korzyść? Skutkiem jest brak dróg, rozkradzione mienie (np. spuścizna po kolonizatorach), też niesamowite zanieczyszczenie - nie istnieje coś takiego jak kosz na śmieci, wszystko jest wyrzucane za siebie jak popadnie, gdziekolwiek. Plaża, gdzie woda wyrzuca śmieci ze stolicy, jest na długości wielu kilometrów pobojowiskiem... A przecież przez to szerzą się śmiertelne choroby, zaś niesamowicie piękne plaże odstraszają turystów.
Do cech dobrych zaliczyć mogę całkowite pogodzenie się z losem, brak przesadnego narzekania mimo przeciwności. Oczywiście jest to dobre o tyle, o ile nie popada się w bierność. Specyficzne jest poczucie czasu. Mam wrażenie, że jest ono znacznie lepsze niż u nas, mimo że skutkuje totalnym brakiem organizacji. Skoro na wszystko jest czas, nie ma rzeczy, która by nie mogła poczekać... Ale też rzeczy najważniejsze - jak religia, sens życia, nigdy nie będą zastąpione przez coś innego. Idealnym stanem poczucia czasu byłoby nie popadanie w żadną skrajność - ani europejską, ani afrykańską.
Kolejną dobrą cechą jest pęd dzieci do nauki. Dobrze byłoby, gdyby stan taki utrzymywał się także w życiu dorosłym. Wśród tej powszechnej bierności są też na szczęście jednostki próbujące coś zmienić i nie zgadzające się z obecną sytuacją.

K.Cz.: Czy w związku z katastrofalną sytuacją gospodarczą Sierra Leone jawi się jako kraj ludzi zrozpaczonych, pozbawionych wszelkiej nadziei?

M.G.: Jest to kraj ludzi przyzwyczajonych do panującej sytuacji. Gdy od dziecka człowiek widzi określoną sytuację czy wzorce zachowań, traktuje to jako normę. Mimo trudnej sytuacji gospodarczej ludzie są raczej obojętni - przyzwyczajeni, że tak zawsze było, jest i będzie. Potrafią rozpaczać najczęściej w sytuacji, gdy coś mogą przez to uzyskać, czyli w obecności białych, licząc na ofiarność przyjeżdżających misjonarzy i wolontariuszy. Gdy ludność nie będzie mieć wzorców, wywodzących się koniecznie spośród nich samych, nie będą wierzyć w możliwość zmiany i zachowanie ich pozostanie takie, jakie jest obecnie.

K.Cz.: Często słyszy się o milionach umierających z głodu, żyjących w skrajnej nędzy; miliony jednak nie mają twarzy. Czy w związku z tym mógłbyś nam przybliżyć jakąś historię, która szczególnie utkwiła Ci w pamięci?

M.G.: W czasie mojego pobytu sytuacja w kraju nie była tragiczna, jak w czasie wojny. Ludziom żyło się trudno, ale nikt nie umierał na ulicy. To prawda, że wielu nie miało wystarczająco dużo jedzenia, pracy, warunków do nauki czy rozwoju. Słyszałem tysiące opowieści, ale wiele z nich należy potraktować jako osobny gatunek literacki z pogranicza fikcji. Szczególnie na początku pobytu przychodziło do mnie wiele dzieci. Każde z nich prosiło o indywidualną rozmowę. W jej trakcie prosili o pomoc, wsparcie, środki do życia, pieniądze, adopcję (także po powrocie do Polski) itp. Na poparcie opowiadali z reguły niesamowite historie: o czasach rebeliantów, jak rodzice i bliscy ginęli brutalnie zabijani w czasie wojny, o zniszczonym dobytku, głodzie...
To było naprawdę ciężkie. Jak pomóc? Nie można bez zastanowienia dać wszystkiego wszystkim. Jak odróżnić rzeczywiście potrzebujących od szukających łatwego celu, jakim są pieniądze nowego białego i naiwnego człowieka, nie znającego realiów tego kraju? Jak sprawić, aby pomoc była rzeczywiście pomocą, zamiast szkodzić, ucząc bierności i przyzwyczajenia do stałego wyciągania ręki? Tutaj olbrzymią pomoc okazał ksiądz Wojtek. Tłumaczył mi wielokrotnie, że do zadań misji należy odróżnienie rzeczywiście potrzebujących od udających, natomiast najlepszym sposobem pomocy jest edukacja - aby dać przysłowiową wędkę, a nie gotową rybę.
Wiele z usłyszanych historii było w jakiejś mierze prawdziwych. Jednakże pomoc może być najskuteczniejsza jedynie wtedy, gdy poznaje się całą prawdę od początku do końca. Opowiadania jednakże przypominały licytacje - kto bardziej potrzebuje, komu więcej się należy, kto jest najbiedniejszy. Od dzieci, których często wcześniej nawet nie spotkałem, otrzymywałem wiele liścików. Wszystkie miały następujący schemat:
„Drogi Bracie w wierze, pozdrowiony w imieniu naszego Jezusa Zbawcy.
Co słychać, jak życie i praca? Mam nadzieję, że w porządku. Nie u mnie. Ja jestem smutny. Jestem katolikiem, zawsze chodzę do kościoła. Mam jedenaście lat, jestem sierotą. Moi rodzice zginęli. Mieszkam z wujem, który mnie wykorzystuje do ciężkiej pracy. Chcę, żebyś był moim przyjacielem. Bardzo myślałem o tobie ostatnio, gdy cię zobaczyłem na szkolnym podwórzu. Chcę, żebyś mnie adoptował. Więc potrzebuję: jedną parę butów, dwie książki, papier, długopis, spodnie, koszulę do szkoły, mydło, ręcznik itp. itd.”
Nauczyłem się, że dając, można niechcący mocno krzywdzić. Ważne, aby nie tyle dawać, ile uczyć, jak można poradzić SAMEMU SOBIE, jak być kreatywnym i w ten sposób zarobić. Smutne, że prosząc, nikt nie przyszedł z gotowym pomysłem, z zaproponowaniem czegokolwiek. Słowo „przyjaciel” było dla nich równoznaczne jedynie z braniem. Gdy proponowałem pracę, aby zrobili dla mnie cokolwiek, mówili, że nie potrafią. Dlaczego nikt nie zaproponował, że np. będzie na stałe moim przewodnikiem, wyjaśni mi szerzej obyczaje, kulturę? Ostatecznie jedynie syn miejscowego malarza, Kellehgo, zaczął szkicować rysunki. Jego praca została należycie wynagrodzona.

K.Cz.: Co Twoim zdaniem jest największą przeszkodą w wejściu tego kraju na drogę trwałego rozwoju?

M.G.: Podobnie jak w Polsce - lenistwo, egoizm, chciwość, lecz na znacznie większą skalę. Mentalność: ja nic nie mogę zrobić, nic nie mam, wszystko to problem Afryki, problem rządu. W Polsce wiele osób mówi podobnie.
Może zamiast narzekać, trzeba postarać się znaleźć środki? Oczywiście prawdą jest, że część społeczeństwa nie ma żadnych warunków do rozwoju, lecz gdy podobne zdanie można usłyszeć od niemal wszystkich, daje to do myślenia.

K.Cz.: Czy półroczny pobyt w Afryce w jakiś sposób Cię ubogacił?

M.G.: Po raz pierwszy w życiu miałem okazję uczestniczyć w pracy misji „od środka”. Po raz pierwszy wyjechałem do Afryki. To były niesamowite, niezapomniane przeżycia. Bardzo wdzięczny jestem wszystkim, dzięki którym mogłem nauczyć się czegoś nowego. Wyjazd był dla mnie dobrą lekcją samego siebie, obserwacji siebie i innych, często lekcją cierpliwości, a także satysfakcji z próby pomocy innym. Afryka, Ameryka Południowa, Azja i każdy kraj z osobna, każde plemię, każdy człowiek jest tak niesamowicie różny od tego, co znamy z zaściankowej Europy, iż nie możemy podejmować prób przeszczepiania znanych nam rozwiązań, które doprowadzić mogą do kolejnej katastrofy krajów Trzeciego Świata, po czasach niewolnictwa, kolonializmu i spowodowanych przez nas wojen domowych (sztucznie wytyczone granice, główny udział w zyskach z bogactw naturalnych). Niesamowitym „odkryciem” było dla mnie, iż właściwie nie wiem, jak mogę pomóc ludziom w Sierra Leone. Tak bardzo mamy zakodowany sposób myślenia z Europy, że wiele podstawowych zasad kierujących życiem Afrykańczyków umyka nam nawet wtedy, gdy się o nich pisze i mówi. Z całą pewnością mogę stwierdzić jedno - bardzo dziękuję moim nauczycielom z Sierra Leone: dzieciom, znajomym, księżom, kolegom... Za nich dziękuję też Bogu.

K.Cz.: Dzięki za ciekawą rozmowę. Życzę zrealizowania kolejnych ciekawych planów podróżniczych.

M.G.: Cieszę się z możliwości powiedzenia kilku słów. Jednocześnie zapraszam wszystkich do wyrażania swoich opinii. Mój adres: e-mail:



Przeczytaj I część wywiadu.


[Spis treści numeru, który czytasz]
[Skorowidz  tematyczny artykułów]
[Adopcja Serca  - pomoc dla sierot]
[Strona główna]      [Napisz do nas]