Znak Ruchu Maitri
MY A TRZECI ŚWIAT
Pismo gdańskiego ośrodka
Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI
Nr 5 (84) wrzesień-październik 2005

PODRÓŻ BEZ MAP cz. IV

Ostatni fragmenty książki „Podróż bez map” Grahama Greene'a z r.1936, z I rozdziału części drugiej, „Zachodnia Liberia”.
Liberyjskie "diabły"
Nazwałem go „diabłem”, bo to nazwa najczęściej używana przez białych i przez mówiących po angielsku tubylców w Republice. Nie jest ona bardziej myląca niż słowo „kapłan”, niekiedy używane w tym wypadku. Zamaskowanego diabła [...] można by z grubsza określić jako kierownika szkoły, posiadającego autorytet, o jakim nie śniłoby się Arnoldowi z Rugby*. Nawet w protektoracie Sierra Leone, gdzie istnieją liczne szkoły misyjne, większość tubylców, o ile nie są to muzułmanie, uczęszcza do szkoły buszu, której ukrytym kierownikiem jest zamaskowany diabeł. Chodzą tam nawet tubylcy chrześcijanie; [...] chociaż zazwyczaj chrześcijanie kończą tylko kurs skrócony, bo niepodobna im w pełni zawierzyć tajemnic szkoły buszu. A szkoły buszu mają moc tajemnic. Przez całą drogę w wielkim lesie interioru spotyka się ich znaki: szereg dziwnie przyciętych drzew przed wąską ścieżynką znikającą w największej gęstwinie, palisada ze splecionych palm - znaki, że obcy nie może tam wejść. Nikt z tubylców, chłopców czy dziewcząt, nie będzie uważany za dojrzałego, póki nie przejdzie przez szkołę buszu, a kurs w dawnych czasach ciągnął się u niektórych plemion siedem lat, choć teraz trwa przeważnie dwa lata. Nie ma wakacji, dzieci są uwięzione w buszu; jeśli dziecko umiera, jego rzeczy kładzie się w nocy przed chatą rodziców na znak, że umarło i zostało pochowane w buszu. Kiedy dzieci znów zjawiają się we wsi, uważa się je za nowo urodzone, nie wolno im poznać rodziców ani przyjaciół we wsi, póki na nowo nie zostaną im przedstawione. Z buszu przynoszą jeden wyraźny znak: „tatuaż”. Tatuaż różni się w zależności od plemienia; u niektórych plemion ciało kobiece od szyi do pępka jest starannie i pięknie wyrzeźbione. Słowo „rzeźbienie” lepiej oddaje wrażenie niż „tatuaż”, bo tatuaż oznacza dla Europejczyka barwny wzór wykłuty na skórze, a tubylcze znaki tatuażu to wzory wypukłe wycięte nożem w ciele.
Szkoła i diabeł, który nią kieruje, z początku budzą w dziecku przerażenie. Szkoła buszu oddziela, równie bez litości jak szkoła średnia w Anglii, dzieciństwo od wieku męskiego. Dzieciak widział zamaskowanego diabła i mówiono mu o jego nadprzyrodzonej sile. Nie wolno - jak twierdzi doktor Westermann - pokazać żadnej ludzkiej części diabła, bo mogłaby zostać skalana obecnością niewtajemniczonego, ale chyba również dlatego, że siła odsłonięta może zrobić krzywdę; z tego właśnie powodu nikomu spoza szkoły nie wolno zobaczyć diabła bez maski, mógłby oślepnąć lub umrzeć. Choć nawet dla wtajemniczonych z jego osobliwej szkoły - którym zdarzało się widywać diabła w chwilach, kiedy nic nie robił, i którzy wiedzą, że jest na przykład kowalem - otacza go nadal atmosfera nadprzyrodzonego. Święta jest nie maska, nie kowal, ale jedno i drugie w połączeniu; aura nadprzyrodzonego utrzymuje się wszakże nadal w obydwu częściach, gdy są rozdzielone; toteż kowal mieć będzie większą władzę we wsi niż wódz, a maska, nawet porzucona, może nadal odbierać cześć i być karmiona przez jej właściciela jak fetysz.
Marek, kiedy go lepiej poznałem, opowiedział mi trochę z własnego doświadczenia. Jako chrześcijanin spędził w buszu tylko dwa tygodnie i, jak mówił, nic nie robił, tylko siedział i jadł ryż. Był pewnego dnia w szkole misyjnej, kiedy diabeł, ten sam Landow, przyszedł po niego. Nie było żadnego ostrzeżenia. Nauczyciel mówił chłopcu, żeby się nie bał, lecz diabeł przez swego tłumacza (bo nie mówi językiem zrozumiałym dla tubylca) powiedział: „Zaraz cię połknę”. Nie pozwolono chłopcu zajść do domu, związano mu ręce i nogi, zasłonięte oczy i zaniesiono do buszu. Był przerażony. Potem rzucono go na ziemię i skaleczono brzytwą; ale niezbyt to bolało - powiedział. Zrobiono mu dwa małe prążki na szyi, dwa pod pachą, dwa na brzuchu. Spytałem, czy go bito, bo doktor Westermann, pisząc o plemieniu Pelie w Liberii, wspomina o rodzaju spartańskiego ćwiczenia. Marek powiedział, że raz go zbito: pewnego dnia diabeł zabronił chłopcom wychodzić z chat przez cały dzień bez względu na to, co usłyszą; oczywiście wyszli i dostali w skórę. Pod koniec dwóch tygodni został ubrany na biało i odstawiony o zmroku z powrotem do wsi. Przyznał w końcu dosyć niechętnie, że diabeł, który w szkole nie nosił maski, był kowalem z Mosambolahun. Toteż może mądrze było z ich strony, że niczego nie uczyli go, a tylko pozwolili mu przez dwa tygodnie siedzieć i jeść ryż. W każdym razie plemię Bandę jest wygodnickie, leniwe, niezbyt religijne. Zupełnie inni są Buzie.
Kowal w masce
A więc to kowal z Mosambolahun szedł teraz kołysząc się pomiędzy chatami, w nakryciu głowy z piór, w ciężkiej szacie z koca, długiej grzywie z rafii i spódnicach też z rafii. Wielki bęben dudnił, pięty tupały, tykwy grzechotały i diabeł opadł na ziemię, a jego długie, spłowiałe, żółte włosy falowały w kurzu. Zamiast oczu miał dwa namalowane krążki, płaski czarny drewniany ryj na jard długi zdobiła frędzla z futra; gdy ryj otworzył, zobaczyłem wielkie czerwone drewniane kły. Czarny drewniany nos tkwił pod kątem prostym między oczami, które niemal płasko umieszczone były na ryju. Paszcza otwierała się i zamykała jak kołatka, diabeł mówił cicho, jednostajnym głosem. Był jak słowo złożone z dwóch innych: zwierzę, ptak i człowiek połączyli się, by stworzyć jego obraz. Wszystkie kobiety z wyjątkiem muzykantek rozeszły się po chatach i śledziły Landowa z daleka. Tłumacz ze szczotką w ręku przykucnął koło diabła i gdy ten się poruszał, starannie przygładzał nią spódnice, aby nikt nie zobaczył jego stopy czy ręki.
”Diabłom” potrzeba tłumacza, bo mówią językiem niezrozumiałym dla tubylca. Landow mamrotał szybko i niewyraźnie. Antropologowie, o ile mi wiadomo, nie są zgodni, czy diabeł mówi rzeczywistym językiem, czy też tłumacz po prostu wymyśla jakiś sens. Według wyjaśnienia Marka, które ma tę zaletę, że jest proste, diabeł Bande mówi Pessi, a diabeł Pessi mówi Buzie; natomiast diabeł Buzie, dowodzi dalej Marek z przekonującym brakiem konsekwencji, mówi Buzie, ale robi to tak cicho, że nikt nie może go zrozumieć.
Diabeł pozdrowił wodza i obcych - wyjaśniał w języku Bande tłumacz - i gotów jest dla nich zatańczyć. Nastąpił przykry moment wahania, kiedy zastanawiałem się z zakłopotaniem, jak człowiek w nieznanej restauracji, czy mam przy sobie dosyć pieniędzy. Wystarczył jednak jeden szyling i diabeł zatańczył. Nie był to taniec tak doskonały jak ten, który oglądałem później w wykonaniu diablicy należącej do pewnego stowarzyszenia kobiet w kraju Buzie; brak religijnego zapału pozwala ludziom z plemienia Bande prowadzić łatwiejsze życie, mniej bać się otrucia, ale działa hamująco na ich zdolności artystyczne. Temperament stanowił niemal jedyną zaletę, którą można było przyznać tancerzowi: wymachiwał małym biczem, wirował jak bąk, długim posuwistym krokiem biegał tu i tam między chatami, spódnice wzbijały kurz i nadawały jego biegowi pozory szalonej szybkości. Tłumacz robił, co mógł, by dotrzymać kroku szczotkując suknie diabła, ilekroć mógł go dosięgnąć. Wszystko to miało charakter zdecydowanie zapustny. Nikt prócz dzieci nie bał się naprawdę: wszyscy przeszli przez jego szkołę, a podejrzewałem, że kowal z Mosambolahun, tej ospałej brudnej osady, niezbyt starannie bronił swojej niezamaskowanej powagi. Czułem, że był „równym chłopem” i jak niejeden równy chłop za długo wszystkich zabawiał, siadał na ziemi i mamrotał, potem chwilę biegał tu i tam, i znowu siadał. Stawał się nudny, kiedy tak się miotał i miotał w dotkliwym popołudniowym słońcu, czekając, aż dostanie nowy podarunek, podczas gdy ja po prostu nie miałem przy sobie nic więcej. Jakaś kobieta wbiegła pod górę, rzuciła dwa żeleźniaki i znów odbiegła, a diabeł trzaskał z bicza i kręcił się, i wirował. Mieszkańcy stali opodal uśmiechając się dyskretnie; był to karnawał, ale nie był to karnawał w pospolitym sensie Nicei i forso kwiatowego; nie był świecki i lekkomyślny: jak taniec w hiszpańskiej katedrze na Wielkanoc, miał swoje znaczenie religijne.



* Thomas Arnold (1795-1842) - dyrektor szkoły w Rugby (przyp. tłum.).



Przeczytaj pozostałe fragmenty:


[Spis treści numeru, który czytasz]
[Skorowidz  tematyczny artykułów]
[Adopcja Serca  - pomoc dla sierot]
[Strona główna]      [Napisz do nas]