Znak Ruchu Maitri
MY A TRZECI ŚWIAT
Pismo gdańskiego ośrodka
Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI
Nr 3 (67), maj 2003

SZUKAJĄ JASNYCH STRON ŻYCIA
Rozmowa z lekarzami: Wandą Błeńską i Norbertem Rehlisem

W połowie stycznia Salezjański Wolontariat Misyjny gościł w Krakowie lekarzy: dr Wandę Błeńską, zwaną Matką Trędowatych, oraz prezesa Fundacji Pomocy Humanitarnej Redemptoris Missio, Norberta Rehlisa. Dr Błeńska, licząca sobie 92 lata, 43 lat spędziła w Ugandzie wśród trędowatych. Jest znana nie tylko w kraju. Nakręcono o niej film, napisano książki, Akademia Medyczna im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu przyznała jej tytuł doktora honoris causa. Opowiada tak interesująco, że można jej słuchać godzinami.
W jej opowieści chyba najbardziej poruszająca była historia chłopca, oddanego Polkom pod opiekę. W ośrodku dla trędowatych mógł chodzić do szkoły, co było dla niego prawdziwym dobrodziejstwem. Nie do końca mógł jednak zrozumieć serdeczność, z jaką się spotykał, skoro pewnego dnia zapytał: „To wy mnie naprawdę nie zjecie?”*
Trąd jest śmiercią przed śmiercią - zgonem dla społeczeństwa zdrowych. Ośrodki medyczne dla tych chorych pełnią podwójną funkcję: leczą i umożliwiają odzyskanie poczucie przydatności, co jest niezwykle ważne dla każdego człowieka. W tym świetle uzasadniona wydaje się być opinia pani Błeńskiej, że choć trąd leczy się stosunkowo łatwo, leprofobia (czyli lęk przed trądem) jest prawie niemożliwa do wyleczenia. I tak np. szpitale ugandyjskie nie przyjmowały trędowatych, których bały się pielęgniarki. Lekarka - jeżdżąc po kraju - musiała często opatrywać chorych pod szpitalami.
Inny przykład braku tolerancji: trędowatym trzeba było wykonywać obuwie na chore stopy. Robiono to ze starych opon samochodowych, bo można je było dostać za darmo. Takie buty są znakiem rozpoznawczym trędowatego, czyli kogoś gorszego. Dopiero kiedy jedna z Polek uatrakcyjniła wygląd obuwia, a kupować je chcieli zdrowi, dyskryminacja się skończyła.
Jednak całkowity kres dyskryminacji - jak złośliwie zauważyła doktor Błeńska - położył Idi Amin Dada, do r. 1979 szef państwa, wysyłając lekarzy-obcokrajowców do domów. Sytuacja służby zdrowia się pogorszyła i osoby cierpiące na choroby inne niż trąd, chcąc nie chcąc, musieli zaakceptować, że na łóżku obok może leżeć trędowaty.
Oto dwie krótkie rozmowy: z Wandą Błeńską i Norbertem Rehlisem.

Mówi Wanda Błeńska
Konrad Czernichowski: Czy przemieszczała się Pani po całej Ugandzie, czy pracowała w jednym miejscu?
W.B.: W Ugandzie mieliśmy dwa dystrykty. Dystrykt można przyrównać do województwa. W tych dwóch dystryktach mieliśmy przeszło 200 ośrodków terenowych. Niektóre miały po 5-6 łóżek i dom murowany z cegły, były też z blachy. Do tych drugich raz na tydzień przyjeżdżał leprolog.

K.Cz.: Czy jakieś przykre wydarzenie szczególnie utkwiło Pani Doktor w pamięci?
W.B.: Przez 40 lat nazbierały się też przykre wydarzenia. Atakował mnie ranny hipopotam, gdy pływałam w kajaku. Wszystko się szczęśliwie zakończyło. Przypisuję to aniołowi stróżowi, bo zwierzę już miało otwartą paszczę.

K.Cz.: Czy Ugandyjczycy mają jakieś cechy, których brakuje Polakom?
W.B.: Dosyć silną więź rodzinną i klanową. Ona już niestety z powodu braku pracy i bezrobocia ulega rozluźnieniu, ale nadal jest silna. Tam nie ma takiego określenia jak kuzyn - jest brat lub siostra.

K.Cz.: Które choroby były najgorsze - czy te nieuleczalne, czy wynikające z braku higieny?
W.B.: Najbardziej niebezpieczna była malaria - przyczyna śmierci małych dzieci. Potem odra. Odra też była bardzo śmiertelna wśród dzieci, a zwłaszcza jej powikłania.

K.Cz.: Co Pani w Ugandzie podobało się najbardziej?
W.B.: Może to, że ci ludzie zawsze starali się wyszukać jakieś jasne promienie, potrafili się radować mimo cierpień. Oczywiście w takim szpitalu czy ośrodku zdrowia nie byli dyskryminowani. Mieli zawsze jedzenie. Mimo 25 lat wojny nasi pacjenci zawsze mieli żywność. To graniczy z cudem. Zawsze starali się szukać jasnych stron życia.

Mówi Norbert Rechlis

K.Cz.: Które kraje afrykańskie Pan odwiedził?
N.R.: W Afryce subsaharyjskiej: w Zambii i Tanzanii.

K.Cz.: Czy kraje te bardzo się różnią kulturowo?
N.R.: W różnych krajach widać jakąś odmienność. Styl życia jest podobny, pokarmy są podobne, ale różnice polegają na tym, że ludzie należą do różnych klanów. Ludzie Bantu są krępi, Tutsi są wysocy, jakby europejscy, tylko o ciemnej skórze.

K.Cz.: Spotkałem się z opinią, że nędza i głód w Afryce są skutkiem eksplozji demograficznej, a ta z kolei była wynikiem masowych szczepień w ubiegłym wieku, które zmniejszyły śmiertelność małych dzieci. Co Pan o tym sądzi?
N.R.: Szczepienia nigdy nie były masowe. To mogły być niewielkie grupy. Poza tym nie można mówić o dużej eksplozji demograficznej. Jeśli dochodzi gdzieś do kataklizmu, to są one skutkiem migracji. Afryka jest obecnie wymarła. Często w opustoszałych wioskach nie widać żadnego człowieka. W Zambii żyje 8,5 miliona ludzi, a kraj ten jest 2,5 razy większy od Polski. Według tego to Polska jest przeludniona. Ludzie w poszukiwaniu lepszego życia trafiają do miast. Tu powstaje dramat. Slumsy to miejsca bez elektryczności, szpitali. W poszukiwaniu lepszego życia trafiają do piekła na ziemi. Z drugiej strony kraje afrykańskie są dziesiątkowane przez AIDS.

K.Cz.: Jak może być eliminowane zagrożenie wysokiej umieralności na AIDS?
N.R.: Umieralność dopiero nastąpi. Co można zrobić? To jest trudne pytanie. Bez wątpienia edukacja, poprawa funkcjonowania systemu zdrowia, bo ludzie umierają też na malarię. Z AIDS jest sprawa beznadziejna. Nie ma recepty, która rozwiązałaby problem.

Relację przygotował i rozmowy przeprowadził Konrad Czernichowski



* Pytanie to nie wynika z rzekomo powszechnego w Afryce ludożerstwa, ale ze straszenia afrykańskich dzieci, iż zostaną zjedzone przez... białych, gdy będą niegrzeczne (przyp. red.).


[Spis treści numeru, który czytasz]
[Skorowidz  tematyczny artykułów]
[Adopcja Serca  - pomoc dla sierot]
[Strona główna]      [Napisz do nas]