Znak Ruchu Maitri MY A TRZECI ŚWIAT
Pismo gdańskiego ośrodka
Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI
Nr 1 (39), styczeń 2000

RADOŚĆ ZADANIEM DLA WSZYSTKICH
Homilia ks. arcybiskupa Józefa Życińskiego

      Homilia została wygłoszona dnia 11.XII.1999 r. na rekolekcjach adwentowych Ruchu Maitri, które odbyły się w Lublinie. Tekst opracowano na podstawie zapisu na taśmie magnetofonowej.

      W dzisiejszej liturgii dźwięczy radość trzeciej niedzieli Adwentu. Ta radość jest zadaniem dla nas wszystkich. Obradujący w październiku Synod Biskupów Europy, ostatni kontynentalny Synod w tym tysiącleciu, zwrócił uwagę, że chrześcijanie winni być apostołami radości i nadziei. Chrześcijańskie przesłanie nadziei i radości urasta do rangi szczególnej w świecie, w którym przybywa frustratów, i to nie tylko w krajach, gdzie jest bieda, głód i choroby, ale w Europie zachodniej, gdzie ci, którzy zagubili sens życia, bronią eutanazji i w niej szukają ucieczki przed życiem. Synod podkreśla, żebyśmy nie kształtowali form duchowości, w których spojrzenie Kasandry łączy się z cierpiętnictwem, wszędzie widzi się zagrożenie, tropi jakiegoś wroga i widzi tylko to, co złe.
      My mamy wyzwalać duchową energię, być ludźmi nadziei, głoszącymi Dobrą Nowinę. Tego możemy się uczyć od proroka Adwentu, Jana Chrzciciela. Pesymista w jego czasach zamartwiłby się, bo przecież Jan wkrótce zostanie ścięty. Kiedy rodził się Jan i Jezus, władzę sprawował jeden Herod psychopata - Herod Wielki. Potem Jana ściął drugi Herod - Antypas. W ówczesnych warunkach można by głosić pesymizm: odrzucenie Jezusa przez naród wybrany, podzielone frakcje przekrzykujące się, kto jest lepszym Izraelitą i większym patriotą, można było widzieć wszystko na czarno. A tymczasem i Jan, i nade wszystko Chrystus, a potem apostołowie szli głosząc Dobrą Nowinę.
      Tego musimy się uczyć. Zasada, której uczy nas Jan, to zasada "znikania", usuwania się w cień. Wszyscy mówcy, politycy, twórcy programów zazwyczaj podkreślają, kim oni są. Zwracają uwagę na swoja mądrość, genialność, długofalowe koncepcje, długodystansowe działania. A Jan mówi tylko, że jest głosem wołającego na pustyni, że nie jest Eliaszem. Nawet nie nazwie siebie prorokiem, (chociaż Chrystus powie o nim, że jest z proroków największy) i będzie mówił o sobie w kategoriach znikania po to, żeby Chrystus mógł wzrastać.
      Uczmy się tej postawy Jana. Czasem można spotkać ruchy, stowarzyszenia, kręgi działaczy katolickich, którzy bardzo lubią koncentrować uwagę na sobie. Ich spotkania w grupach są wtedy zbiorową celebracją narcyzmu. Niedawno otrzymałem do zatwierdzenia statut jednej z grup, która jako swą specyfikę wybrała wspólną modlitwę różańcową. Nie bardzo rozumiałem, do czego jest potrzebny statut, kiedy się odmawia różaniec. Dobre rozważania tajemnic z życia Matki Bożej są czymś ważnym, ale co pomoże statut modlitwie różańcowej, nie wiem. Kiedy zacząłem czytać ten statut, włos mi się zjeżył. Wyczytałem z niego, że różne grupy odmawiają różaniec, ale Panu Bogu ze wszystkich form modlitwy różańcowej najmilsza jest właśnie ich. Podejście dokładnie odwrotne, niż u św. Jana Chrzciciela: my jesteśmy najwspanialsi, my najbardziej udaliśmy się Panu Bogu. Ten typ duchowości można spotkać w różnych środowiskach, według których cały świat jest totalnie grzeszny i nie widzi się już działania łaski, albo wszyscy są zdrajcami i wyprzedają majątek narodowy w wolnych chwilach, a tylko jakaś grupa obrońców pozostaje, żeby być resztą Izraela.
      U Jana mamy podejście odmienne. Jan usuwając się w cień nie głosi cierpiętnictwa. Wskazuje na Chrystusa i przeżywa radość znikania, przeżywa radość tego, że może się umniejszać. Uczmy się od Jana, bo on umiał odchodzić. Zwróćmy uwagę, że przyszedł na świat jako utęsknione dziecko w rodzinie zamożnego kapłana. Brakowałoby mu co najwyżej mleka z miodem. A on poszedł na pustynię, wybrał samotność, narzucił sobie styl człowieka, który nie boi się ascezy. A potem, kiedy na pustyni znaleźli się uczniowie, kiedy tłumy przychodziły do Niego jako do autorytetu moralnego, spotkał Jezusa i nie zatrzymywał przy sobie ani tłumów, ani uczniów. Wskazał na Jezusa jako na Baranka Bożego. Odszedł od atmosfery zachwytu i rozgłosu, a potem patrzył, jak jeden po drugim znikali jego uczniowie, idąc za Mesjaszem. Został sam. Potem odszedł od wolności, kiedy za głoszenie niepopularnej prawdy zapłacił cenę więzienia. Następnie odszedł od życia, kiedy nie odwołał tej prawdy.
      Trzeba umieć odchodzić w Janowym stylu, by budować piękne dusze proroków, którzy w dzisiejszy świat poniosą bogactwo ducha, solidarność z cierpiącymi, otwarcie na potrzebujących. Nieraz na tym szlaku będziecie doświadczać jakiejś zmodyfikowanej wersji Heroda, który da znać o sobie i nie będzie zadowolony z tego, co robicie. Gdyby tak zebrać grono młodych idealistów, dać im pole działania, a z boku ustawić kilku biskupów, którzy by klaskali i podkreślali wasze zalety, to wszystko byłoby łatwe. Ale Bóg prowadzi nas innymi szlakami. Kiedy się patrzy na tradycje wielu ruchów w Kościele, czy to byli członkowie Focolare, czy to był Ruch Światło-Życie księdza Blachnickiego, czy wiele innych, zaczynali bardzo często od bólu, niezrozumienia, krytyki, odrzucenia. Trzeba to umieć przyjąć spokojnie, bo to jest normalna droga do świętości. Nasza dobroć niejednokrotnie będzie znakiem sprzeciwu. Tak było w przypadku Chrystusa. Kiedy On leczył, z boku grono Jego wrogów komentowało, że to przez Belzebuba wyrzuca złe duchy. Na tym szlaku wielu z was będzie doświadczać podobnych, niesprawiedliwych zarzutów. Niektórzy z was już ich doświadczyli, inni jeszcze doświadczą. Przyjmujcie to jako koszty własne tego, że nie mieścicie się w prostych stereotypach, nie hodujecie narcyzmu w grupie koncentrującej uwagę na sobie, ale umiecie - jak Jan - wędrować własnym szlakiem, głosić prawdy nie dla wszystkich oczywiste. Tą drogą szło przed wami wielu świętych. Wiele szlachetnych dusz płaciło cenę niezrozumienia.
      W r. 1988 Ojciec Święty wyniósł na ołtarze biskupa Jerzego Matulewicza, znanego także pod litewskim nazwiskiem Matulejtisa. Kiedy przeglądałem akta procesu beatyfikacyjnego, byłem zdumiony, ile musiał on wycierpieć z powodu ideologii. Był biskupem Wilna w czasie bardzo ostrych konfliktów polsko-litewskich. Monopol na polskość usiłowali wtedy rezerwować dla siebie wileńscy członkowie narodowej demokracji i nie mieli żadnych oporów, by korzystać z wszelkich dostępnych im środków. Na przykład słali systematycznie listy do Rzymu, domagając się odwołania biskupa. Któregoś dnia kuzynka siostry Teresy Urszuli Ledóchowskiej, pani Maria Weisenhoff, otrzymała kopię listu, jaki poszedł do Nuncjatury z żądaniem usunięcia biskupa. Z przerażeniem stwierdziła, że ktoś umieścił jej nazwisko wśród osób, które podpisały list. Zaczęła szukać, kto to zrobił, a na drugi dzień już nie miała wstępu na niektóre polskie salony. Skomentowano złośliwie, że najpierw podpisała, a potem biskup dał jej pieniądze i wycofuje się. Pani Maria jednak konsekwentnie szukała, kto sfałszował jej podpis i znalazła. Była to jej koleżanka z arystokratycznej rodziny, pani Maria Wieleńska, skądinąd bardzo zacna osoba, którą wywieziono na Syberię i do Kazachstanu. Zmarła w opinii świętości. Ale od czasu do czasu nawet święci mogą mieć zawirowania życiowe i ona sobie na pewnym etapie wytłumaczyła, że jak biskupa Litwina usuną, to będzie dobrze dla polskich patriotów. Sfałszowała więc podpisy na liście do Ojca Św. Biskupowi to nie zaszkodziło. Co wycierpiał, to wycierpiał, a dziś jest błogosławionym.
      Natomiast na niektórych ówczesnych działaczy patrzy się z perspektywy historycznej z politowaniem. Przywódca narodowej demokracji w Wilnie nie tylko pisał artykuły przeciwko biskupowi, ale równocześnie, żeby mieć pewność, że biskup je czyta, przynosił je po kryjomu, gdy biskup odprawiał Mszę św. i wrzucał do skrzynki na listy. Raz wrzucając wsunął dłoń za daleko i wpadł mu do skrzynki rodowy sygnet z herbem i wygrawerowanym nazwiskiem. Potem musiał się wstydzić i prosić Biskupa, żeby wyjęli sygnet ze skrzynki, do której wrzucał normalną porcję anonimowo dostarczanych tekstów.
      Są takie absurdy. Jedni bawią się w patriotyzm, bawią się w Kościół, bawią się w podniosłe hasła, tylko nie widzą, że ich styl odbiega od Ewangelii. Inni w stylu Jana Chrzciciela nie stwarzają wokół siebie rozgłosu. Potrafią przejść przez pustynię, nie roztkliwiając się nad sobą, nie koncentrując uwagi na sobie, głosząc całym życiem. Uczmy się od Chrystusa proporcji, żeby to, co bolesne w polskim pejzażu, nie koncentrowało całej naszej uwagi. Gdyby Chrystus chodził i na prawo i lewo tłumaczył, że nie jest tak, jak twierdzą faryzeusze, wtedy traciłby czas. On od czasu do czasu powiedział faryzeuszom, co myśli, ale potem głosił piękne zasady Kazania na Górze, odwiedzał przyjaciół w Betanii, łamał chleb, ukazywał wielką misję królestwa niebieskiego. Umiał zachować proporcje.
      Dziękuję wam bardzo za wszystko, co jest przejawem waszego stylu, waszego poszukiwania Chrystusa w cierpiących bliźnich. Cieszę się bardzo, że mamy te piękne dusze, które potrafią dawać świadectwo dobroci. Jestem z was dumny. Dziękuję wam za to. Zawieźcie serdeczne pozdrowienia i słowa uznania, gdziekolwiek wrócicie. Życzę wam gorąco, aby refleksja i modlitwa umocniły was wszystkich w tej radości, która jest z Boga, i inspirowały do odważnego Janowego świadectwa.


[Spis treści numeru, który czytasz]
[Skorowidz  tematyczny artykułów]
[Strona główna]      [Napisz do nas]