Znak Ruchu Maitri MY A TRZECI ŚWIAT
Pismo gdańskiego ośrodka
Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI
Nr 1 (39), styczeń 2000

OTWORZYĆ SERCE NA ŚWIAT

      Stawiam sobie pytanie na temat mojej tożsamości: Kim jestem? Kim jestem ja, rwandyjska dziewczyna?

      Jestem człowiekiem, osobą, której przysługuje pełen szacunek ze strony innych. Jestem niepowtarzalna, jedyna w oczach Boga, mego Stwórcy, chcę być też taką w społeczeństwie, w którym żyję.


Zdobiona tkanina afrykańska
      Ponieważ świat jest stworzony dla ludzi wszystkich ras i religii, czuję się dzieckiem świata. Pomimo wszystkiego, co nas różni i dzieli, jesteśmy siostrami i braćmi, dziećmi jednego Ojca Imany i jednej matki ziemi.
      Jestem czarną, afrykańską kobietą, dumną ze swej kultury i tradycji, które mnie ukształtowały. Duma ta przeradza się czasem w pychę, gdy mówię i myślę o tym, co nas, mieszkańców czarnej Afryki, wyróżnia od innych ludzi. Jestem Rwandyjką z plemienia Hutu. Jestem z tego powodu dumna i szczęśliwa. Nie znoszę, gdy ktoś "przypisze" mnie do innego plemienia.

Ja i moja rodzina
      Pośród wielu tradycyjnych wartości kultywowanych w moim kraju na pierwszy plan wysuwa się rodzina. Jak bardzo jestem z nią związana! Czuję się zmuszona myśleć i zabiegać o jej powodzenie do końca mego życia. Za to wszystko, co jej zawdzięczam, muszę się teraz odwzajemnić, pomagając swoim, szczególnie pod względem materialnym. Tego uczy i do tego mnie zmusza nasza rwandyjska tradycja. Moi rodzice będą cierpieć, jeśli nie będę w stanie zapewnić im tego, co sobie zażyczą. Będą ze mnie niezadowoleni i okażą mi to przy najbliższej okazji. Właściwie mierzą oni moją wartość tym, co im daję. To odkrycie przyszło niedawno i jest źródłem mego cierpienia. Zdaję sobie sprawę, że odkładając dla nich poważną część mojej miesięcznej pensji (zarabiam połowę tego, co mój ojciec), czynię to, by nie utracić ich miłości, by tę miłość sobie zapewnić. Muszę tu dodać, że moi rodzice są bogaci. Ojciec mój jest nauczycielem z długoletnim stażem pracy, mamy duży dom i wiele ziemi.
      Podobnie dzieje się z każdym dzieckiem w naszym rwandyjskim społeczeństwie. Gdy dorośnie, skończy szkołę i dostanie pracę, jest zmuszone "wypłacać" się rodzinie: zbudować ładny, większy niż u sąsiada dom, ładnie ubierać swą rodzinę, żywić ją... Jak trudno jest nam, młodym, zmienić te zwyczaje!
      Jest dla mnie oczywiste, że nie mogę zapomnieć rodziców, rodzeństwa, że powinnam okazywać wdzięczność ojcu i matce za trud, jaki włożyli w moje wychowanie. Mam jednak swoje życie i chcę je organizować według moich planów, a nie według tego, co życzy sobie rodzina.
      Z przerażeniem spostrzegam, jak nasze rwandyjskie społeczeństwo, a w tym moi rodzice i rodzeństwo, materializują się. "Mieć" bierze górę nad "być". Inkwano (rodzaj posagu, jaki dawał chłopak rodzicom dziewczyny za możliwość jej poślubienia - była to na ogół krowa), straciło dzisiaj swój pierwotny sens. Dziewczyna jest teraz przedmiotem kupna i sprzedaży. Jej cena zależy od urody, wykształcenia i pochodzenia społecznego. Tymi, którzy dyktują cenę są... nasi rodzice!
      Marzę i pragnę, by moi rodzice kochali mnie nawet wtedy, gdy nie będę mogła przynieść im zysku, by nie oczekiwali ode mnie "zapłaty" za wychowanie. Czy jest możliwe "zapłacić" za życie tym, którzy nas zrodzili?
      Trzeba nam, młodym Rwandyjczykom wyzwolić się z tych więzów, które jak łańcuchy przykuwają nas do naszych rodzin. To właśnie te więzy uniemożliwiają nam otwartość na inne, nowe wartości i są przeszkodą na drodze naszego prawdziwego rozwoju.

Ja i umuzungu
      Człowiek biały (nazywamy go umuzungu) wydawał mi się kiedyś bardzo różny od nas, czarnych. Był dla mnie uosobieniem wszechmocy, bogactwa i inteligencji. Nie widziałam podobieństwa między nami a nim. Co dziwniejsze, uważałam, że biały człowiek to tyle samo, co zły człowiek. W obecności białego czułam się niczym, widziałam się gorsza, bez wartości. W konsekwencji tego kompleksu niższości nie znosiłam obecności białych, gardziłam nimi, nienawidziłam ich.
      Na szczęście Bóg dał mi okazją zbliżyć się do nich, rozmawiać z nimi, żyć i pracować pod jednym dachem. Odkryłam wtedy, że umuzungu jest człowiekiem stworzonym przez Imanę. Jest takim, jak ja. On, biały, jest w głębi taki sam jak ja, czarna. Tak jak ja jest dzieckiem swojej tradycji i kultury. Jego i moja kultura są ogromną wartością.
      Wtedy dopiero stało się dla mnie jasne to, co napisałam na początku, że pomimo wszystkiego, co nas różni i dzieli, jesteśmy siostrami i braćmi, dziećmi jednego Ojca Imany i jednej matki ziemi, jesteśmy dziećmi tego świata! To nie jest wcale takie oczywiste dla moich czarnych sióstr i braci. Dlatego często im powtarzam, że powinniśmy się otworzyć jeden na drugiego, nawet wtedy, gdy należymy do innego plemienia, gdy urodziliśmy się w innym kraju, na innym kontynencie, że trzeba nam zdobyć się na odwagę dialogu z obcym, że trzeba nam go pokochać, przyjąć, zaakceptować, by czuł się u nas jak u siebie, że trzeba nam wreszcie pokonać nienawiść, kompleks niższości, zazdrość, jaką żywimy w sercach wobec białych i żyć w przyjaźni, w miłości. Umuzungu jest przecież moim bratem!

Mój kraj, ja i chrześcijaństwo
      Europejscy misjonarze przybyli do naszego kraju w 1900 roku i zaczęli przepowiadanie Dobrej Nowiny. Śmiem twierdzić, że pomimo prawie 90 lat ewangelizacji, chrześcijaństwo nie dotarło jeszcze do głębi naszych serc. Uwidacznia się to najbardziej w naszym sposobie współżycia z braćmi innego plemienia. My - Hutu i oni - Tutsi oraz Twa, żyjemy w nieustannej wzajemnej nienawiści, przeżywanej w głębi serc. Nie umiemy sobie przebaczyć i zrozumieć się.
      My, Rwandyjczycy nosimy też w sobie niechęć do cudzoziemców, do obcych. Zemsta jest jeszcze naszym świętym, rodzinnym obowiązkiem. Praktyki chrześcijańskie łączymy chętnie i łatwo z tradycyjnymi rytami naszych przodków. Boimy się, że gdy ich się wyrzekniemy, spadnie na nas nieszczęście.
      Żyjemy w klimacie strachu i braku poczucia bezpieczeństwa. Rozwiązań naszych problemów szukamy na ogół poza Bogiem. Owszem, lubimy się modlić, chodzimy na mszę, nie zaniedbujemy jednak kontaktów z czarownikami, którzy wyjaśniają nam ukryte przyczyny nieszczęść, przepowiadają przyszłość i potrafią zapewnić powodzenie naszym dzieciom. Wszystko to pokazuje, że wiara chrześcijańska nie przeniknęła jeszcze w głąb naszych serc.

Na zakończenie
      Jest jeszcze wiele innych rzeczy, które my, Rwandyjczycy, musimy zmienić, na nowo poukładać. Najpierw sami musimy postawić pytanie o naszą tożsamość, by odpowiedzieć sobie, że jesteśmy ludźmi, braćmi tych z innego plemienia, braćmi białych, że jesteśmy dziećmi jednej planety i dziećmi jednego Imany. Pozwoli to nam otworzyć serca na świat i czuć się szczęśliwymi z ludźmi spoza naszego plemienia, z cudzoziemcami. To sprawi też, że będziemy wdzięczni białym misjonarzom, którzy przynieśli nam Ewangelię i którzy zapoczątkowali duchowy i materialny rozwój naszego kraju. Przyspieszy to nasz osobisty, wewnętrzny rozwój i nadejście nowych, lepszych czasów.

Uwamuliza Odile
Tłum. ks. Zdzisław Żywica
Z Kraju Tysiąca Wzgórz 4, XII.1988


[Spis treści numeru, który czytasz]
[Skorowidz  tematyczny artykułów]
[Strona główna]      [Napisz do nas]