Znak Ruchu Maitri
MY A TRZECI ŚWIAT
Pismo gdańskiego ośrodka
Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI
Nr 1 (92) styczeń-luty 2007

MIŁOŚĆ JEST ZAWSZE PŁODNA

W lecie 2006 r. w czasie swego urlopu wrocławską wspólnotę Maitri odwiedziła s. Jolanta Kostrzewska z Rwandy. Pochodzi z Wrocławia, gdzie przed laty uczestniczyła w pracy Ruchu. Zorganizowaliśmy dla niej zbiórkę w pobliżu jej domu rodzinnego, w parafii Matki Bożej Różańcowej na wrocławskich Złotnikach. Wizyta misjonarki była też okazją do wspomnień. Oddajmy jej głos.
Pierwsze kroki
Moje pierwsze kroki w Ruchu Maitri poczyniłam w roku 1979, kiedy jako absolwentka liceum ekonomicznego zaczęłam uczęszczać na wykłady z etyki Wujka, czyli ks. Zienkiewicza, duszpasterza akademickiego, dla studentów wrocławskich uczelni. W tym czasie podjęłam również pracę zarobkową.
Pragnienie pogłębienia wiedzy religijnej popchnęło mnie i moją koleżankę z liceum do uczęszczania na te wykłady, mimo że nie byłyśmy studentkami. Byłyśmy zawsze bardzo ciepło przyjmowane zarówno przez Wujka, jak i innych uczestników.
W tym samym budynku początkująca wówczas grupa Maitri miała swój pokoik, gdzie magazynowała uzbierane ze zbiórek używane rzeczy, zwłaszcza odzież. Któregoś dnia przeczytałyśmy ogłoszenie zapraszające do współpracy w wysyłce paczek dla Matki Teresy z Kalkuty. Bardzo nas to zainteresowało, szczególnie dlatego, że chciałyśmy się dowiedzieć czegoś więcej o Matce Teresie. Zaangażowane byłyśmy w inne jeszcze duszpasterstwa, jak Duszpasterstwo Młodzieży Pracującej i grupę charytatywną, pomagającą w domu opieki dla osób starszych. Dom ten znajdował się niedaleko „czwórki” (pierwszej siedziby wrocławskiej wspólnoty Maitri). Regularnie dwa razy w tygodniu pomagałyśmy tam w różnych pracach.
W tym czasie członkowie Ruchu Maitri spotykali się od czasu do czasu. Trudno mi przytoczyć imiona osób odpowiedzialnych. Najczęściej przychodziłyśmy do pokoiku maitrowskiego i przynajmniej raz w tygodniu same przygotowywałyśmy paczki do wysyłki. Mogłyśmy tam przychodzić jedynie w godzinach wieczornych, dlatego jedna z osób bardziej zaangażowanych w Ruchu odwiedzała nas, by nam przekazać trochę nowin z Ruchu i zapoznać nas bardziej z jego zasadami. Takich dziewcząt jak my, pomagających w prostych pracach, było więcej, i to z nimi spotykałyśmy się najczęściej przy wspólnej pracy. Trwało to przez cały rok 1979 i część roku 1980, do czasu mojego wstąpienia do Zgromadzenia Sióstr Służek Najświętszej Maryi Panny Niepokalanej. Jest to zgromadzenie bezhabitowe, założone w roku 1878 (a więc w czasie zaborów) przez o. Honorata Koźmińskiego, kapucyna z Zakroczymia, a potem z Nowego Miasta nad Pilicą.
Po latach pracy na misjach w Rwandzie dane mi było spotkać się ponownie z Ruchem Maitri. Odwiedził nas w Rwandzie p. Wojciech Zięba z Gdańska i p. Josef Kuchyňa z Czech. Przyjechali do Rwandy, by na miejscu ocenić, w jakiej formie Ruch Maitri mógłby pomóc tysiącom sierot rwandyjskich po okrutnej wojnie w 1994 r. Wizyta ta zaowocowała współpracą naszej najstarszej placówki w Karama. Włączyłyśmy się do Adopcji Serca i do dziś ta współpraca jest kontynuowana. Po tej wizycie na moich kolejnych wakacjach w Polsce zostałam zaproszona na Spotkanie Krajowe wszystkich maitrowców w Niepokalanowie u oo. franciszkanów. To tam ponownie nawiązałam znajomość z ciągle bardzo aktywną grupą z Wrocławia.
Na tym spotkaniu znowu uświadomiłam sobie, że autentyczna miłość jest zawsze płodna i owocuje nowymi zastępami ludzi gotowych do dzielenia się tym, co tak wiele kosztuje współczesnego człowieka: swoim czasem i umiejętnościami - nie dorywczo, ale z pełną odpowiedzialnością i oddaniem całego swojego wolnego czasu. Jak prężna jest to siła, świadczy ekspansja Ruchu, działającego nie tylko w Polsce, ale i za jej granicami. Ideały ewangeliczne wciąż przyciągają młodych, tak jak ich przyciągały dawniej, aby dzielili się swoim życiem z innymi w geście bezinteresownej miłości. To cieszy, że te pragnienia przekazywane są coraz to nowym pokoleniom, które ochotnie podejmują pałeczkę od ich już starszych kolegów.
Owocem tego spotkania były moje odwiedziny i spotkania z prawie wszystkimi wspólnotami Maitri w Polsce i Czechach, spotkania z rodzicami adopcyjnymi, wystąpienie w Radio Maryja i innych rozgłośniach, i ponowne uczestnictwo w lubelskim zjeździe Maitrowców. Od kilku lat - ze względu na moje liczne funkcje w Zgromadzeniu - nie było mi dane w tak konkretny sposób uczestniczyć w życiu Ruchu, niemniej pozostał kontakt z niektórymi jego członkami i oczywiście z grupą z mojego rodzinnego Wrocławia. Każdorazowo, kiedy jestem w Polsce, realizujemy wspólne wystąpienia w parafiach wrocławskich, przeprowadzając zbiórki na rzecz najuboższych. Zawsze jestem zbudowana ich determinacją i pełnym oddaniem w organizowaniu takich spotkań, mimo niekiedy wielu przeszkód.
Przez to moje krótkie świadectwo chciałabym wyrazić wdzięczność tym wszystkim uczestnikom Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI, których Pan postawił na mojej drodze, za ich piękne i żywe świadectwo wiary, za ich ofiarność w czynnym głoszeniu miłości bliźniego, za ich odwagę dawania świadectwa o Chrystusie w zlaicyzowanym i coraz bardziej zmaterializowanym świecie oraz za ich młodzieńczy zapał.
Świadectwo o pracy w Rwandzie
Mija już 30 lat pracy naszych sióstr na misjach w Rwandzie. Mnie przypadło w udziale aż 19 z nich. Gdy dzisiaj spoglądam z perspektywy na te lata, widzę, jak wiele łask nam Pan dał tutaj przeżyć, jak ciągle troszczył się o naszą i Jego misję.
Początki nie były łatwe: adaptacja do nowych warunków życia, zupełnie innej kultury, klimatu, nauka dwóch nowych języków - wymagały od nas oczu i uszu otwartych, by korzystać z doświadczenia innych. Obecnie z czterech pierwszych sióstr tylko dwie pracują na misjach: s. Stanisława Zawadzka i s. Teresa Mroczek. S. Anna Zalińska już nie żyje, a s. Danuta Mazurowska jest czasowo w Polsce i pracuje w naszym sekretariacie misyjnym.
Do pionierek naszej misji dołączyło w różnych odstępach czasu 12 sióstr, z których s. Barbara Wiatkowska pozostała w Rwandzie na zawsze (zginęła w wypadku samochodowym), cztery wróciły na stałe do Polski, zaś siedem pozostałych pracuje w naszych placówkach misyjnych w Rwandzie (Karama, Cyangugu, Butare) i Demokratycznej Republice Kongo (Karhala).
Z naszych powołań tubylczych mamy dwie siostry po ślubach wieczystych (s. Seraphine Uwambajemaria i Marie-Thérese Mukarusanganwa) i cztery siostry po ślubach czasowych (Marie-Thérese Mukashyaka, Asumpta Mukesyimana, Thérese Nyirabemera i Bernadette Nyirampame).
Przyjeżdżając na wakacje do Polski, wielokrotnie spotykałam się z różnymi reakcjami mojego otoczenia. Raz zastanawiano się, jak mogę tyle lat żyć w takim kraju i „niepotrzebnie” narażać się na utratę życia, innym razem zazdroszczono mi wspaniałego, pełnego egzotyki życia, gdzie każdy dzień przynosi nowe wrażenia. Brak podstawowych wygód, jak wody bieżącej, światła, trudne drogi dojazdowe, wyczerpująca praca, inny klimat czynią mnie herosem w ich oczach.
Tak naprawdę życie misyjne - jak każde inne powołanie - wymaga po prostu zaangażowania, wtedy wszystko przybiera normalnych kształtów, „nadzwyczajność” ustępuje zwyczajnemu życiu z jego problemami, bolączkami, z jego wymaganiami podejmowania codziennie na nowo zwykłych czynności. Gdy miłość jest motorem, nic nie wydaje się za ciężkie.
Nawet najbardziej prozaiczne (z ludzkiego punktu widzenia) zajęcia mogą być fascynujące, jeżeli nadamy im właściwych kolorów Bożej Miłości, lub odwrotnie: możemy ciągle czuć się niezadowoleni, nieusatysfakcjonowani tylko dlatego, że nie nadaliśmy naszej zwyczajności rysu nadzwyczajnego, jak czyniła to Mała Tereska z Lisieux czy Matka Teresa z Kalkuty.
W moim życiu misyjnym spotkałam wielu ludzi prostych, którzy nie skończyli żadnej szkoły, a którzy mieli dużo mądrości życiowej, którzy uczyli mnie, jak kochać, jak żyć w prostych warunkach, jak się cieszyć życiem - wspaniałym darem od Boga. Niektórzy z nich w tragiczny sposób odeszli już do Pana, z innymi jestem do dzisiaj, dzieląc pracę czy spotykając się przy różnych okazjach. Było ich wielu: Emmanuel, Alphoncine i jej córeczka - chore na AIDS, ksiądz François Ngomirakiza, Jacobo, Christine, Pélagie, Madleine, Immaculée, Bertylda i jej dzieci oraz inni, których imion już nie pamiętam, pozostał jednak w pamięci ich obraz, obraz ludzi, którzy już ukończyli bieg i otrzymali zapłatę od Pana - niewiędnący wieniec chwały.
Są i ci, którzy przeżyli koszmar wojny: Françoise, Viateur, Izabela, Frimini, Sérapie, Clotilde, Béatrice, Mukarupapuro, z którymi spotykam się na co dzień i wspólnie uczymy się cierpliwości, przebaczenia, wyrozumiałości, zaczynania dnia z uśmiechem na ustach i wdzięcznością Bogu za jeszcze jeden dzień życia. Po tragicznych przeżyciach wojny niełatwo wywołać uśmiech na twarzy sierot, które widziały okrutną śmierć swoich rodziców. Niełatwo uczyć ich od nowa zaufania do dorosłych, którzy tak okrutnie je potraktowali w przeszłości; cieszyć się z drobnych radości, jakie przynosi codzienność. Jak na razie, życie zawsze brało górę nad śmiercią i destrukcją, i po wielu wysiłkach z naszej strony ukazało swoje owoce w postaci zaangażowania młodych w walkę o godność, sprawiedliwość, pokój i Boga w ich życiu.
Młodzi to rwący górski potok, jeżeli w porę nie pokieruje się ich nurtem, mogą stać się siłą destrukcyjną, ale gdy się ich ujmie w „koryto” wiary, mogą być wspaniałymi budowniczymi lepszej przyszłości, gdzie miłość i dobro mają tak wiele do powiedzenia. Sąsiadujemy z parafią oo. bernardynów. Jest to bardzo prężna wspólnota, która wyciska piętno Biedaczyny z Asyżu - św. Franciszka w środowisku parafialnym. Świecka Rodzina Franciszkańska czyni wiele uczynków miłosierdzia w swoim środowisku, pomagając biednym w uprawie roli, konstrukcji prostego domu z błota, załatwieniu niezbędnych spraw w urzędzie, wspólnej modlitwie czy pomocy w czasie choroby.
Nasza młodzież nowicjacka czynnie uczestniczy w tych odwiedzinach, ucząc się, jak odpowiadać na wezwania środowiska, by przy prostych, ubogich środkach móc pomóc drugim. Uczą oni ludzi korzystania z ofiarowanej im pomocy tak, by wysiłek włożony w polepszenie ich bytu nie został zaprzepaszczony przez niedopatrzenia czy ignorancję. Dzięki pomocy z Polski widzimy, jak wiele rodzin po prostu stanęło na własnych nogach, jak po latach beznadziei słońce ufności w lepszą przyszłość znów zaświeciło na niebie ich życia. Są również i tacy, którzy mimo wysiłków ze strony innych nie potrafili się usamodzielnić i ciągle potrzebują nie tylko wsparcia materialnego, ale i moralnego, bo za bardzo zostali zranieni przez życie. Staramy się, by pomoc materialna szła w parze z pomocą duchową oraz by ci, którzy ją otrzymują, mogli pojednać się z sobą i z innymi.
Mimo że od wojny dzieli nas 12 lat, wielu ludzi żyje jeszcze w nienawiści i chęci zemsty. Jednak to do nich czujemy się szczególnie posłani. Niełatwo dotrzeć do ich świata uczuć, ale powoli Pan czyni cuda, a szczególnie Jego Matka Maryja. Różaniec jest najskuteczniejszym narzędziem przemiany.
Objawienia w Kibeho pokazały ludziom, jak bardzo potrzeba nam nawrócenia, modlitwy, pokuty i postu, by powykrzywiane drogi naszego życia znów mogły powoli skierować się ku bliźnim w pokojowym współistnieniu i wspólnym szukaniu dróg pojednania. Wyrażając Wam wdzięczność za wszelaką pomoc, zarówno tę duchową, jak i materialną, polecamy Wasze sprawy dobremu Bogu i prosimy, by On sam był Wam nagrodą za dobro czynione bliźnim.
Polecam Waszym modlitwom naszą misję w Rwandzie i Kongo.
Szczęść Boże

S. Jolanta Kostrzewska
Służka NMP Niepokalanej z Mariówki


[Spis treści numeru, który czytasz]
[Skorowidz  tematyczny artykułów]
[Adopcja Serca  - pomoc dla sierot]
[Strona główna]      [Napisz do nas]