Znak Ruchu Maitri
MY A TRZECI ŚWIAT
Pismo gdańskiego ośrodka
Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI
Nr 4 (89) lipiec-sierpień 2006

TAM, GDZIE KAWA ROŚNIE...
Wakacyjny sen o Boliwii

Wielu z nas marzy o wyjeździe do egzotycznych krajów, "gdzie pieprz rośnie" i kawa, banany i kakao... Choć nieliczni te marzenia realizują, można jednak sobie taką wycieczkę wyobrazić. Lecisz np. do Boliwii. Po wygodnej podróży zasypiasz pełen emocji w hotelu, marząc: "Jakie jutro przeżyję przygody?"

Świta. Z trudem budzę się ze snu. Czas najwyższy wstawać, choć noc była zbyt krótka. Ale muszę się spieszyć. Szef nie pieści się ze spóźnialskimi, a chętnych na moje miejsce nie brak. Z maty na klepisku ściągam zaspane dzieci. Drżą, bo noc była zimna, a jedyny wytarty i dziurawy koc nie wystarczył, by ogrzać wszystkich. Rozpalam ogień na palenisku z trzech kamieni, aby przed wyjściem na plantację wypić choć trochę gorącej wody. Najstarsze dziecko pobiegło do źródła. Teraz niedaleko - tylko dwa kilometry. W porze suchej, trzeba iść nawet 3-4 godziny w jedną stronę.
Śniadania jak zwykle nie ma. Będzie dopiero kolacja. Najpierw trzeba coś zarobić. Zatrudnić się można tylko na jeden dzień i nie zawsze się to udaje. A dziś o zarobek będzie trudniej. Dwoje dzieci zachorowało. Wymiotują, boli je głowa, zataczają się... Wczoraj samolot rozpylał coś nad plantacją. Szef nie mówił, że to jest szkodliwe, nie było żadnych zabezpieczeń, nie mogliśmy przerwać pracy. Ale po takim opryskiwaniu zawsze niektórzy czują się fatalnie, więc chyba to jest przyczyną. Lepiej, by chore dzieci zostały w domu, ale cała rodzina będzie musiała bardzo ciężko pracować, by zrealizować normę. Do lekarza nie pójdą, bo nie ma pieniędzy na poradę i leki.
Wyruszamy do pracy. Dzieci marzą, by pójść do szkoły, ale kto by o tym myślał, gdy nie ma co jeść... I tak większość umrze. Muszą pracować, jeśli chcą mieć choć jeden posiłek dziennie. Dziś będzie jak zwykle gotowana kukurydza z wodą, może garstka fasoli. Ale nie ma co o tym rozmyślać, bo tylko bardziej burczy w brzuchu. Trzeba brać się do roboty, choć dziś okropny upał. Może nie każą pracować 14 godzin? Ach, lepiej nie fantazjować. Oby tylko wytrwać do wieczora i zebrać dość kawy, by szef nie obciął dniówki. Ciekawe, jak też ta kawa smakuje? Ja piję tylko wodę. Dobrze, jeśli jest czysta i nie powoduje biegunki.
Dziś znów była awantura. Niektórzy robotnicy chcieli podwyżki, mówili, że założą związek zawodowy. Wylecieli z plantacji z wielkim hukiem. Już pracy nie dostaną. Nie ma z tym żadnych formalności - od dawna byli zatrudniani codziennie tylko na jeden dzień. Dobrze, że ich nie pobili i nie wezwali jeszcze policji, oskarżając o wszczęcie burdy. Zostaliby zamknięci, bo szef ma zawsze rację. Lepiej pracować w milczeniu, bo może być jeszcze gorzej. Oby tylko szef nie dobierał mi się do córek, a jakoś to ścierpię. Tym bardziej, że zapowiadają zwolnienia, bo cena kawy znów spadła.
Ci, co stracili pracę, odeszli do miasta. Naiwni! Myślą, że tam znajdą zarobek. Ilu już takich poszło bez niczego i zostawiło kości przy drodze? Ilu zmarło w slumsach? Ilu zaczęło się zadawać z gangsterami i zostali zastrzeleni przez policję? Niektórzy zaczęli uprawiać kokę. A co mieli robić, gdy ich dzieci umierały z głodu? Teraz przynajmniej żyją jak ludzie.
Dzień mija powoli, słońce chyli się ku zachodowi. Wreszcie wracamy do domu. Dzieci ledwo się wloką. Niektóre nie mają siły nawet na to, aby obmyć się z błota. No cóż - dźwigały ciężkie worki z kawą. Zanim ugotowała się kukurydza, pozasypiały. Trudno je dobudzić, aby coś zjadły. Nie śpią tylko te, które poszły zbierać chrust na opał i przynieść trochę wody.
W końcu walę się na wiązkę słomy i zasypiam jak kamień. Widzę kawę, całe hałdy kawy - przysypuje mnie, dusi, miażdży, gniecie... Szarpię się, z największym wysiłkiem próbuję się uwolnić, lecz tylko pogrążam się coraz bardziej. Całkiem jak w życiu. Spoza tej lawiny słychać, jak ćwierkają ptaki. Świta. Z trudem budzę się ze snu. Czas najwyższy wstawać, choć noc była zbyt krótka. Ale muszę się spieszyć. Szef nie pieści się ze spóźnialskimi...
Czy to tylko zły sen?
Niestety, to realia życia setek milionów ludzi w krajach ubogiego Południa. Nędza i głód, brutalny wyzysk, brak perspektyw życiowych, pieniędzy na szkołę i leczenie dzieci... To oni uprawiają dla nas całymi rodzinami kawę, herbatę, banany, kakao... Wielu pracuje na plantacjach jako niewolnicy. Drobni rolnicy muszą sprzedawać swe plony poniżej kosztów produkcji, faktycznie dotując naszą konsumpcję. Wielkie firmy robią na tym wielkie interesy. Takie jest "prawo rynku". Czy psuje nam to smak codziennej kawy?
Jeśli tak, jest wyjście. Rozpoczęła się w Polsce sprzedaż kawy, herbaty, czekolady itp. pochodzących ze Sprawiedliwego Handlu. Jest to międzynarodowy ruch, który daje ubogim producentom w krajach Południa szansę na godziwe życie z pracy własnych rąk. Produkty są nabywane przez organizacje Sprawiedliwego Handlu bezpośrednio u producentów, z pomięciem pasożytniczych pośredników, za "sprawiedliwą" cenę, nawet kilkakrotnie wyższą od ceny rynkowej. Musi ona pokryć koszty produkcji i godziwego życia. Jest gwarantowana przez długoletnie umowy handlowe. Muszą być też spełnione standardy bezpiecznej i godnej pracy, wykluczona jest praca dzieci i niewolników, realizowane są projekty ochrony środowiska i rozwoju całych społeczności lokalnych. Promuje się uprawy ekologiczne i przetwórstwo oparte na tradycyjnych technologiach, bez chemii, substytutów czy składników modyfikowanych genetycznie, co daje produkty najwyższej klasy. Cały proces kontrolują niezależne organizacje certyfikacyjne. Korzyści mają wszyscy: producenci, środowisko naturalne, handlowcy i konsumenci, którzy za swoje pieniądze dostają znakomite produkty. Może nie najtańsze, ale warte swej ceny. Satysfakcja jest podwójna - zyskujemy też dobre poczucie, że współtworzymy świat bardziej sprawiedliwy, w którym jest miejsce dla ubogich.

Wojciech Zięba



[Spis treści numeru, który czytasz]
[Skorowidz  tematyczny artykułów]
[Adopcja Serca  - pomoc dla sierot]
[Strona główna]      [Napisz do nas]