Znak Ruchu Maitri
MY A TRZECI ŚWIAT
Pismo gdańskiego ośrodka
Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI
Nr 1 (65), styczeń-luty 2003

SIEROTY Z BURUNDI

Siostry Kanoniczki Ducha Świętego z Burundi pomagają dzieciom, zwłaszcza z rodzin wielodzietnych i sierotom, również w ramach Adopcji Serca. Oto fragment listu s. Kariny Markowicz.
Gatara, 3.02.2002 r.

Kim są dzieci-sieroty? Najczęściej miłości i bliskości rodzicielskich serc pozbawiła je wojna, epidemie, choroby i skrajna nędza. Mówią: „ Moi rodzice są w niebie. Pan Bóg (Imana) zabrał ich do siebie”. Zazwyczaj sieroty przygarniają dziadkowie lub dalsza rodzina, niektórymi opiekuje się starsze rodzeństwo. Są wśród nich tacy, którzy sami starają się przetrwać, opiekując się jeszcze młodszym rodzeństwem. Niektórzy mają już za sobą kilka lat tułaczki. Trudne i bolesne dzieciństwo nauczyło ich wytrwałości w zdobywaniu skromnego pożywienia. Często noszeniem wody, drzewa czy cegieł na głowie zarabiają na kilka łyżek fasoli, by nie umrzeć z głodu.
Wśród tych dzieci jest Alfred, który po śmierci rodziców znalazł się w skrajnej nędzy. Musiał przerwać naukę w szkole, a w domu zabrakło wszystkiego. Przy pierwszym naszym spotkaniu zwróciłam uwagę na dziwny sposób chodzenia tego dziecka. Wyraz bólu na twarzy wskazywał, że każdy krok zadaje mu cierpienie. Jako pielęgniarka zainteresowałam się przyczyną tego bólu. Zobaczyłam jego stopy pokryte ranami, sączącą się ropę i gniazda pcheł afrykańskich, które zagnieździły się pod paznokciami i na podeszwach stóp. Zauważyłam, że także palce u rąk są zaatakowane przez pchły, które powchodziły pod paznokcie. Na pytanie: Czy śpisz w nocy? - dziecko pokręciło przecząco głową. Wyjęcie tylu pcheł zajęło nam sporo czasu. Trzeba było też zastosować antybiotyki, by zlikwidować stan zapalny w organizmie dziecka.
Po wielu wysiłkach udało się Alfreda wyleczyć. Teraz stawia już pewnie kroki. Ku jego wielkiej radości otrzymał buty, by nieco ochronić stopy przed ponowną infekcją, a buty (ibirato) są tutaj jedynie marzeniem, i to nie tylko dzieci. Staramy się co tydzień sprawdzać ręce i stopy Alfreda, by nie dopuścić do podobnej sytuacji, gdyż warunki domowe, jak spanie na klepisku na liściach bananowych, sprzyja takiej „inwazji”.
Dzięki pomocy Przyjaciół Misji sytuacja materialna i edukacyjna wielu dzieci znacznie się polepsza. Wśród sierot są dzieci, które w ubiegłym roku rozpoczęły naukę w szkole podstawowej, lecz ich sytuacja rodzinna nie pozwalała na kontynuowanie nauki. Niektóre dzieci mają już 11 lub 12 lat, a są dopiero w pierwszej klasie. Takim chłopcem jest 12-letni Sylwek, osierocony zaraz po urodzeniu. Wychowuje go starsza o pięć lat siostra, więc nic dziwnego, że nie mieli pieniędzy na opłacenie szkoły. Na pytanie, czy chciałby się uczyć, odpowiedział, że bardzo tego pragnie, ale ich na to nie stać. Teraz jest najlepszym uczniem w klasie. Jego marzenia sięgają daleko, pragnie swoim zapałem zachęcać inne dzieci do zdobywania wiedzy. Bardzo pilnie przygotowuje się do przyjęcia chrztu świętego. Do swych kolegów mówi: „Jak dobry jest Pan Bóg (Imana), że dał mi dobrych ludzi w dalekiej Polsce, że mogę się uczyć i mam co jeść”.

S. Karolina Giża opisuje sytuację innych sierot w tej samej parafii.
Gatara, 22.02.2002 r.

Niektóre sieroty żyją w warunkach względnie normalnych, kiedy mają opiekuna (dziadków czy kogoś z dalszej rodziny) i dach nad głową. Potrzebują jednak naszego wsparcia materialnego, by mogły się uczyć, ubrać i mieć wystarczające wyżywienie.
O wiele trudniejsza jest sytuacja rodzinna Atanazego i jego młodszego rodzeństwa. Kiedy trzy miesiące temu zauważyłam siedzącego u bramy obdartego i wychudzonego chłopca. Zapytałam, czego sobie życzy, a on ze łzami w oczach odpowiedział, że nie ma rodziców i prosi o pomoc. Po dokonanej wizycie domowej, okazało się, że chłopiec ma dopiero 12 lat i jako najstarszy dźwiga obowiązki ojca rodziny, myśli o przyszłości pięciorga młodszego rodzeństwa. Wszyscy mieszkają pod gołym niebem, gdyż ich matka chorowała kilka lat. Na jej leczenie ojciec sprzedał najpierw pole, później wszystko, co miał w domu, i na końcu dom. Matka jednak zmarła, a w krótkim czasie po niej umarł z głodu także ojciec, pozostawiając dzieci same i w skrajnej nędzy. Nikt z dalszej rodziny ich nie przygarnął. Dostają więc od nas pomoc, by przetrwały.
Dziś było kupowanie małego kawałka pola, na którym Atanazy będzie mógł zasiać fasolę. W przyszłości trzeba pomyśleć o wybudowaniu dla nich „chatki murzyńskiej” czyli skromnego domku, który by chronił je od zimna i deszczu. Atanazy jest smutnym chłopcem, ale bardzo wdzięcznym. Na jego ustach można zawsze usłyszeć słowo: murakoze - dziękuję bardzo. Wygląd chłopca i jego rodzeństwa już się zmienił. Są mniej wychudzone, mają chęć do pracy i większą pasję do życia. Na razie starsze dzieci nie chodzą do szkoły, bo nie mają pieniędzy na opłacenie nauki. Ufamy, że dzięki życzliwej pomocy Dobrodziejów Misji będziemy mogły opłacić im szkołę, by mogły zacząć się uczyć od nowego roku szkolnego. Każdy gest dobroci i pomocy jest dla tych dzieci jak promień słońca, które ogrzewa okaleczone serce.


[Spis treści numeru, który czytasz]
[Skorowidz  tematyczny artykułów]
[Adopcja Serca  - pomoc dla sierot]
[Strona główna]      [Napisz do nas]