Znak Ruchu Maitri MY A TRZECI ŚWIAT
Pismo gdańskiego ośrodka
Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITR
Nr 2 (48), marzec 2001

POMOC DLA DZIECI W BURUNDI

      S. Ezechiela z Burundi odwiedziła nas w Gdańsku w maju 2000 r. Dostała wtedy pieniądze dla pięciu sierot, włączonych do Adopcji Serca (zob. gazetka nr 1 (39) ze stycznia 2000 r.) i dla dzieci szkolnych. Oto jej opowiadanie o pomocy dla dzieci włączonych do programu Adopcja Serca.


Remont domu dla sierot

Niejeden remont domu dla sierot wykonano
dzięki hojności naszych ofiarodawców.


      Jestem w Burundi dopiero trzy lata. Kiedy przyjechałam, wokół nas był obóz uchodźców. Obok naszego domu było 20 tys. ludzi. Jeśli trzeba było wyjść, musiałam uważać, żeby na kogoś nie nadepnąć.
      Choć nie jestem pielęgniarką, siostry powierzyły mi wtedy dożywianie zagłodzonych dzieci. Trzeba było się szybko uczyć. Wtedy zetknęłam się z czwórką sierot, które obecnie włączyliśmy do Adopcji Serca. Kiedy przychodziły, najstarsze dziecko niosło jedno młodsze na plecach, drugie ciągnęło za rączkę... Wszystkie były spuchnięte, chore. Widziałam, że ich  stan się nie poprawia, więc zainteresowałam się sytuacją w domu. Okazało się, że są to całkowite sieroty, więc im dzień w dzień pomagałam. Jak dom się walił, poprosiłam o naprawę księdza proboszcza, bo zna więcej ludzi i ma więcej możliwości, nawet językowych. Na początku nie umiałam nawet powiedzieć, co mają naprawić w domu.
      Warunki materialne u dzieci były tragiczne: nie było tam żadnych przedmiotów, ani stołu, ani łóżka. Do tego padało, ziemia mokra... Była tam jedynie mata  ze słomy, ale podarta, nie do użycia. Mieli jeszcze koce, ale też do niczego. Jeden garnek, trzy kamienie i palenisko - to cała kuchnia. I nic więcej. Nawet drzwi nie było. Ksiądz proboszcz wyremontował trochę dom. Postanowiłam, że zrobimy im chociaż łóżko, takie jak oni używają - pryczę z cienkich drzewek. Byłam zadowolona, że dzieci nie śpią na ziemi. Jednak gdy za kilka dni tam poszłam, łóżka nie było. Zostało spalone - dzieci ugotowały sobie jedzenie. Padał deszcz i jak miały zbierać chrust? Były niewinne.
      Kiedyś się pytam, gdzie mają ubikację. Mówią, że załatwiają się koło domu. Znowu kogoś najęłam, żeby zrobił dzieciom ubikację. Wykopał dół. Poprosiłam, by to jakoś zasłonić, żeby trochę intymności było chociaż w ubikacji. Ale znowu za kilka dni ubikacji nie było, bo dzieci spaliły. Chodzą też brudne, choć mydło daję co dzień... Pytam się, czemu nie piorą. Mówią, że im ukradli albo jeszcze coś innego. Różnie bywa z tymi dziećmi. Trzeba je pilnować, dopytywać się, upominać.
      Oprócz tej czwórki jest jeszcze jeden chłopczyk. Chodzi do szkoły, uczy się, jest zdolny. Ma babcię, ale ona go nie dopilnuje i też trzeba doglądnąć, do szkoły chodzić i się pytać. Nie zawsze jest na to czas. Trzeba go też ubrać, nakarmić - babcia nie pójdzie w pole, bo nie ma na to siły. Cud, że jeszcze żyje. Mówimy, że żyje chyba dla tego wnusia, żeby miał gdzie i z kim mieszkać, żeby nie został sam. Pomagamy im we wszystkim. Trzeba do szkoły kupić wszystko, tak jak innym dzieciom. Jak dziecko ma rodzinę, matka o wszystkim pomyśli. A dzieci o jutrze nie myślą. Siostry są, to im pomogą.
      Takich dzieci jest na pewno więcej. Przecież parafia liczy 56 tysięcy osób, więc niemożliwe, żeby były tylko one. Działania wojenne były duże i sierot jest wiele... Ale nie mamy możliwości więcej szukać i pomagać. Przyjechałam do was, gdyż szukamy pomocy dla nich, szczególnie dla tej piątki. Potrzebują całodziennej pomocy, żywności, ubrania, reperacja domu...
      Prócz tego mamy 24 dzieci, które potrzebują pomocy w nauce. Warunkiem przyjęcia do szkoły jest posiadanie zeszytu i długopisu, mundurka i mydła - szkoła wymaga, by dziecko przychodziło czyste i ostrzyżone. Szkoły, choć państwowe, są płatne. Potrzebna jest pomoc dla tych dzieci. Nie całodzienna, bo mają jakieś rodziny, jednak zbyt biedne, by zapłacić za szkołę, zeszyt, ubranko, mydło. Dla rodziny, która ma kilkoro dzieci, jest to wydatek ponad siły, zwłaszcza gdy rodzina nie pracuje zarobkowo, tylko żyje z pola. Jak zbiory są małe, to nie ma co sprzedać. Ledwo starczy do jedzenia. Jeśli mamy pracowników, którzy otrzymują pensję i jeszcze mówią, że nie są w stanie wysłać czwórki dzieci do szkoły, to co mówić o tych, którzy nie pracują? Prosimy więc też o jednorazowe roczne wsparcie dla tych dzieci szkolnych.
      Te dzieci mają mamusię albo tatusia, albo kogoś z rodziny, ale rzadko się zdarza, żeby miały oboje rodziców. Zdarzają się rozbite małżeństwa. Często jest tak, że jak matka nie może mieć następnych dzieci, mąż ją zostawi i pójdzie do innej. Występują więc jeszcze problemy kulturowe. Nawet ślubów kościelnych nie ma. To są po prostu poganie. Rzadko się zdarza, żeby dziecko było ochrzczone. Jak siostra zajęła się dzieckiem, chodzi ono do szkoły i są tam lekcje religii, przygotowanie do chrztu, do komunii.
      W ogóle z pomocą dla biednych trzeba być bardzo ostrożnym i wszystko dokładnie sprawdzić. Tutaj każdy powie, że jest biedny i potrzebuje pomocy - nawet dyrektorzy i ministrowie, którzy twierdzą, że wszyscy są biedni z powodu kryzysu wywołanego wojną.
      Niedawno przyszła do mnie kobieta w wieku ok. 40 lat i prosi o pomoc, gdyż jest... sierotą i nie ma już ojca ani matki. Co miałam zrobić? Powiedziałam, że ja też jestem sierotą, w końcu jestem od niej dużo starsza.

Opracował Wojciech Zięba


[Spis treści numeru, który czytasz]
[Skorowidz  tematyczny artykułów]
[Adopcja Serca  - pomoc dla sierot]
[Strona główna]      [Napisz do nas]