Znak Ruchu Maitri MY A TRZECI ŚWIAT
Pismo gdańskiego ośrodka
Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI
Nr 6 (44), wrzesień 2000

W OPIECE KRÓLA DUCHÓW


Rwandyjska wycinanka z liści banana
      W chwilach zagrożenia chorobą czy innym nieszczęściem człowiek chętnie ucieka się do sił "wyższych". Rwandyjczyk niechrześcijanin, a także często jeszcze ten obmyty wodą chrztu, ucieka się także do swych dawnych opiekunów. Jednym z nich jest Ryangombe, potężny czarownik, którego legenda ubrała w cechy ponadludzkie, przypisując mu panowanie nad innymi duchami.
      Z przeciwnikiem, którego nie można zwyciężyć, trzeba zawrzeć pakt. Ta zasada, która w różnych formach występuje u wszystkich ludów, sprawiła, że Rwandyjczycy chętnie zawierają przymierze z Ryangombe, oczekując w zamian jego przychylności i opieki.
      Gwałtowna śmierć lub nieszczęście burzy w człowieku spokój. Intuicyjnie szuka on wyjaśnienia. Z braku wiedzy i znajomości praw przyrody szuka on wytłumaczenia w sferze wierzeń i ceremonii o charakterze religijnym. Rwandyjczyk wierzy, że jego bliscy zmarli dołączają do pozaziemskiego świata duchów. Ci, którzy byli szczęśliwi i umarli śmiercią naturalną, stają się dobrymi duchami, pomagającymi ludziom. Kategoria złych duchów rekrutuje się ze zmarłych tragicznie, bezpotomnie, bez rytualnego pochowania, z daleka od swoich. Złymi stają się duchy małych dzieci. Przed tym światem duchów Rwandyjczyk szuka zabezpieczenia. Ofiarowuje mu je na ogół "czarownik", specjalista od rzeczy niewidzialnych.
      Pracując w ośrodku zdrowia nasłuchałam się wiele na ten temat od miejscowego personelu. Oto kilka obrazków z życia, które pokazują, jak dalece mentalność rwandyjska uzależniona jest od tradycyjnych wierzeń i praktyk magicznych.
      W naszym sąsiedztwie mieszka rodzina chrześcijańska. Niedawno została nawiedzona różnymi nieszczęściami. Najpierw ojciec rodziny utracił pracę. Nieco później zmarła córka. Przygotowywała się do ślubu. Zmarła nagle, bez widocznych i znanych przyczyn. Po trzech miesiącach zmarła następna córka, również nagle i z przyczyn niewyjaśnionych.
      Przyjaciele i sąsiedzi orzekli, że przyczyną są złe duchy i aby zażegnać następne nieszczęście, rodzina ta musi przebłagać Ryangombe i jemu oddać się w opiekę. Naciski były bardzo natarczywe. Ale wiara, że Bóg jest silniejszy, wspólna modlitwa i pomoc misjonarzy sprawiły, że nie poddali się presji.
      Rwandyjczycy niechętnie mówią na temat swych kultów i praktyk magicznych. Dopiero lata znajomości otwierają im czasem usta, ale tylko wtedy, gdy nie ma świadków rozmowy. Jedna z pielęgniarek pracujących w naszym ośrodku kiedyś powiedziała: "Wielu Rwandyjczyków jest przekonanych, że Ryangombe jest kimś bardzo wielkim, silnym i wpływowym, daje zdrowie, bogactwo, płodność i szczęście. Dlatego jeśli ktoś zachoruje, idzie najpierw po radę do czarownika, a dopiero potem do ośrodka zdrowia. Czarownik mówi, co należy uczynić, aby przebłagać złośliwego ducha. Najczęściej radzi, by chory oddał się w opiekę silniejszemu, a za takiego uchodzi Ryangombe - władca duchów.
      Bywa, że leczenie chorego się przedłuża. Jest to zły znak. Rodzina ponownie wzywa czarownika, a ten w sali szpitalnej, gdy nie ma zbyt wielu ludzi lub w przyszpitalnej kuchni, albo w pobliskim lesie, zaklina chorobę i wzywa opieki dobrych duchów. Teraz wszyscy wierzą, że złe duchy nie będą już nękać chorego i że leki będą odtąd skuteczne.
      Pamiętam 14-letnią Natalię z plemienia Batwa. Dostała ataku padaczki i upadła na płonące ognisko, doznając dotkliwych poparzeń. Po siedmiu dniach domowego leczenia (okłady z krowiego nawozu), misjonarz przywiózł ją do nas. Woda, mydło i antybiotyki odniosły skutek. Trzeba było jednak czasu, aby zakażone rany zabliźniły się. Cierpliwość i wytrwałość rodziny malała. Zabrali Natalię do domu. W tym czasie urodziło im się dziesiąte dziecko. Fakt ten stał się okazją do urządzenia ceremonii KUBANDWA, aby oddać nowonarodzonego potomka pod opiekę Ryangombe i poprosić o uzdrowienie Natalii. Następnego dnia przejeżdżając w pobliżu ich domu wstąpiłyśmy, aby zobaczyć, jak się czuje Natalia i zmienić jej opatrunek.
      Od razu zauważyłyśmy, że coś się tutaj działo. Mówiły nam o tym roziskrzone i czerwone oczy domowników, nastrój dziwnego podniecenia. Czujemy wyraźnie, że nasza obecność sprawiła zażenowanie. Po chwili podchodzi zmieszany ojciec Natalii i radośnie oświadcza nam, że ostatnia noc była dla nich nocą ceremonii ku czci Ryangombe. Nikt nie asystował już przy zmianie opatrunków. Te nie są już potrzebne. Dziewczynkę uzdrowi przecież potężny Ryangombe.
      Dwa różne światy, ich i mój... a przecież coś nas łączy: gojące się rany Natalii i radość, że wkrótce zacznie już chodzić.
      Innym razem, w szkole, nagle zemdlał uczeń. Ponieważ szkoła jest w pobliżu ośrodka zdrowia, szybko go do nas przyniesiono. Po odzyskaniu przytomności chłopiec zerwał się gwałtownie i odmówił kategorycznie przyjęcia leków. Powtarzał tylko, że chce iść zaraz do domu. Rodzice wiedzą, co trzeba zrobić. Trzeba prosić duchy. Jest już oddany Ryangombe i wierzy w jego opiekę.
      Oto inny przypadek, który niedawno się wydarzył. W nocy budzi mnie stróż, mówiąc że do ośrodka przyniesiono ciężko chorego. W drodze opowiada mi, że kobieta przyniesiona poprzedniej nocy jest bardzo niespokojna. Zachodząc do nich zobaczyłam niesamowity widok. Trzech mężczyzn trzyma ochrypłą od krzyku chorą, powtarzającą wciąż te same trudno zrozumiałe słowa. We wszystkich salach atmosfera jest poważna i napięta, nikt nie śpi. Niektórzy ukradkiem mówią, że to złe duchy ją zaatakowały. Zastrzyki uspokajają chór, ale nie jej rodzinę, która pozostaje pod wrażeniem przeżytych chwil.
      Następnego dnia w rozmowie z mężem chorej, proszę, aby nie zabierali jej jeszcze do domu, proponując przewiezienie do szpitala psychiatrycznego. Wydawało się, że mężczyzna zrozumiał moje argumenty i zgodził się na proponowane rozwiązanie. Jakie było moje zdumienie następnego dnia, gdy zastałam puste łóżko. Stawiałam sobie pytanie co do losu chorej; przerwano leczenie przeciwmalaryczne i antybiotykowe. I cóż dalej?
      Ktoś z personelu informuje mnie, iż rodzina jest przekonana, że jest to choroba spowodowana przez ducha i tylko pomoc Ryangombe może ją uleczyć. Więc znowu KUBANDWA.
      To samo dzieje się na porodówce. Przyniesiono kobietę z infekcją po poronieniu i na dodatek z malarią. Po trzech dniach leczenia rodzina stwierdziła, że chora nie wyzdrowieje. Potajemnie zabrali ją ze szpitala. Nocne ciemności okryły swą tajemnicą jej przeszłość i przyszłość... Przynależność do wspólnoty rodzinnej wymaga uczestniczenia w obrzędach, rytach i ceremoniach, które ta rodzina od pokoleń pielęgnuje.
      Wielkim zaskoczeniem było dla nas, kiedy ostatnio dowiedziałyśmy się, że nasz stróż, którego życzliwie nazywamy "Dziadkiem", jest czarownikiem. Zawsze uśmiechnięty i grzeczny w słowach. To on udzielał rad i przepowiadał przebieg porodu swojej synowej. Dlatego zwlekano z przyjściem na porodówkę. W końcu, gdy stan kobiety pogarszał się, przywieziono ją do nas. Konieczne było cesarskie cięcie. Zanim jednak odwieźliśmy ją do szpitala, rodzina posłała po "Dziadka", aby wzywał pomocy Ryangombe.
      Jesteśmy często świadkami ścierania się katolicyzmu i praktyk pogańskich. Czasem koniec jest tragiczny. Pamiętam, było to w Karama. Córka naszego stróża Fryderyka odezwała się do sąsiada, który wraz z rodziną przygotowywał się do KUBANDWY: "Ty jesteś chrześcijaninem a chcesz sprawować kult pogański?". Doszło do ostrej sprzeczki między nimi. Na tym się nie skończyło. Następnego dnia, kiedy Fryderyk szedł do pracy, do ośrodka dostał śmiertelny cios nożem. Cios był dobrze wymierzony. Morderca skrył się, ale znaleziono go. Został aresztowany, dostał tylko 5 lat, bo rodzina zmarłego tez była winna; naruszyła sekret Ryangombe.
      Niektóre sytuacje wywołują zdumienie. Kiedy kolejno ginęli w wypadkach misjonarze, odpowiedzialny za grupę chrześcijan, wykształcony katecheta, powiedział zupełnie serio, że dla zażegnania nieszczęść Padri powinii oddać się Ryangombe - ot, przyjacielska rada!
      Są też zjawiska budzące nadzieję. Staruszka, gorliwa katoliczka, przynosi proboszczowi starą niewielką laseczkę. Cała jej rodzina wierzyła, że ten kawałek drewna jast magiczny i zamieszkały przez duchy. Staruszka raz na zawsze chciała skończyć z "innymi bogami". Syn podał ją do sądu. Babcia nie przyznała się i "laska z duchami" do dziś znajduje się u misjonarzy, nie czyniąc nikomu nic złego.

S. Teresa Mroczek
Z Kraju Tysiąca Wzgórz nr 5


[Spis treści numeru, który czytasz]
[Skorowidz  tematyczny artykułów]
[Strona główna]      [Napisz do nas]