Znak Ruchu Maitri MY A TRZECI ŚWIAT
Pismo gdańskiego ośrodka
Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI
Nr 5 (43), czerwiec-sierpień 2000

WSPOMNIENIA Z AKCJI

      W prawie każdą niedzielę w czasie trwania roku szkolnego odbywają się w parafiach akcje informacyjne, które mają na celu zapoznanie z działalnością MAITRI jak największej liczby ludzi i zachęcenie ich do współpracy. Są one również okazją do zdobywanie środków na pomoc dla potrzebujących oraz podpisów pod Petycją Jubileusz 2000, wzywającą kraje bogate do anulowania długów najbiedniejsym krajom świata. W czasie wakacji zawieszamy tę formę działalności i regenerujemy siły. Taka przerwa jest doskonałą okazją do powspominania akcji, które niedawno się odbyły.

Przedostatnia akcja czyli koncert w ruinach
      2 lipca roku gościliśmy w kościele pod wezwaniem św. Jana w Gdańsku nad Motławą. Nie jest to zwyczajny kościół i msza również była nietypowa.
      Zrujnowana w czasie wojny świątynia do dzisiaj nie została odbudowana. Trwają prace remontowe i odbywa się tam tylko jedna msza tygodniowo dla środowisk twórczych - w niedzielę o 12.00. Oby kościół ten jak najszybciej odzyskał dawną świetność. Niemniej msza w ruinach ma też swój urok.
      Niepowtarzalny nastrój stworzyła nie tylko charakterystyczna dla wszystkich ruin tajemnicza atmosfera, ale przede wszystkim muzyka, jakiej mogliśmy podczas tej mszy wysłuchać. Jej twórcą jest Wojciech Zięba. Tego dnia jego kompozycja miała swoją premierę - po raz pierwszy wykonano ją w całości (wcześniej grane były niektóre fragmenty). Kompozytora wspomagali grą i śpiewem przyjaciele, którzy utworzyli dwa zespoły wokalno-instrumentalne:
      I. Aleksandra Kucharska-Szefler - sopran, Maria Dąbkowska - alt, Ludwika Wujtewicz i Izabela Kraus - skrzypce, Magdalena Romanowska - wiolonczela, Wojciech Zięba - organy.
      II. Grażyna Kaplińska - sopran, Liliana Górska - alt, Małgorzata Skorupa i Maria Kozłów - skrzypce, Tadeusz Szefler - wiolonczela, Grażyna Troć - organy.
      Wojciech Zięba postanowił nas tego dnia zadziwić. O ile bowiem wielu ludzi wiedziało o jego talentach kompozytorskich, to mało kto zdawał sobie sprawę z tego, że posiada on garnitur, a nawet białą koszulę (wyprasowaną!). W tym właśnie bardzo nietypowym dla siebie stroju wystąpił podczas mszy.
      Tak jak na każdej akcji, Wojtek przedstawiał sytuację w najbiedniejszych krajach świata oraz los sierot rwandyjskich i zachęcał ludzi, aby przyłączali się do pomocy. Reszta z nas przed kościołem zbierała datki i podpisy pod petycją o darowanie długów najuboższym krajom. Rozdawaliśmy też zainteresowanym informacje o innych formach pomocy, w których każdy chętny może wziąć udział.
      Tym razem oprócz silnego wiatru, który co chwila porywał nam materiały, wszędzie wdzierali się filmowcy z telewizji TVN. Najpierw nagrywali całą mszę, następnie ze swą wszędobylską kamerą krążyli wokół stolików, przy których wychodzący z kościoła podpisywali Petycję. Przeprowadzali wśród obecnych sondę, a na koniec poprosili o kilka zdań Wojciecha Ziębę. Jednak ci z nas, którzy mieli nadzieję zostać gwiazdami telewizyjnymi, srogo się zawiedli. W programie "TVN Fakty", nadanym wieczorem, z całego zamieszania został tylko kilkunastosekundowy fragment wypowiedzi Wojtka, wkomponowany w raport o epidemii AIDS w Afryce.

Ostatnia akcja czyli z pamiętnika maitrowca
      Ostatnia przedwakacyjna akcja 9 lipca była dla mnie pierwszą wyprawą wakacyjną. Odbyła się w Jantarze, wsi położonej u początku Mierzei Wiślanej, czyli dość daleko od naszej siedziby. Większość z nas przyjechała już w piątek 7 lipca, ja dojechałem dopiero w sobotę wieczorem. Ponieważ do ostatniej chwili nie byłem pewien, czy w ogóle będę się mógł tam zjawić, nie zapytałem nawet, czym i gdzie mam jechać. Wiedziałem tylko tyle, że akcja odbędzie się w Jantarze.
      Najpierw usiłowałem się tam dostać koleją, ale okazało się, że ostatni pociąg do Jantara odjechał sześć lat temu. Dzisiaj na pamiątkę zostały tam tylko tory. Skorzystałem więc z usług PKS. Przez całą drogę zastanawiałem się, gdzie znajdę maitrowców. Nie miałem wątpliwości, że będą gdzieś w okolicach kościoła. Jeżeli jednak okazałoby się, że tych kościołów jest na przykład pięć, to poszukiwania mogłyby się zakończyć o drugiej w nocy.
      Na szczęście Jantar to o wiele mniejsza miejscowość, niż się obawiałem i znajduje się tam tylko jeden kościół. Ulokowaliśmy się w domku letniskowym, stojącym przy kościele. Później, kiedy dziwiliśmy się, skąd się wziął taki budynek na terenie kościelnym, dowiedzieliśmy się, że jest on pamiątką po dawnych czasach, starszą od sąsiadującej z nim świątyni. Kiedyś oficjalnie mieściła się tam informacja turystyczna, a tak naprawdę Urząd Bezpieczeństwa.
      Mogliśmy w Jantarze spędzić cały weekend dzięki uprzejmości księdza Marka Mierzwy, który teraz jest tam proboszczem, a 27 lat temu był wikariuszem w Gdańsku-Brzeźnie. Tam poznał go Wojciech Zięba, kiedy służył do mszy jako ministrant.
      Kościół jest średniej wielkości, dzieli się na górny i dolny. Na dole jest mała kaplica i tam właśnie w dni powszednie odprawiane są wieczorne msze. W sobotę przychodzi niewielu ludzi, więc nie mieliśmy tego dnia zbyt dużo roboty. Ustawiliśmy tylko jeden stolik z materiałami i puszkami na datki. Tylko Wojtek musiał mówić tyle, co zwykle.
      Po mszy udaliśmy się wszyscy na przygotowane wcześniej ognisko. W jego trakcie, razem z trojgiem innych śmiałków, wymknąłem się nad morze, żeby się wykąpać. Woda w porównaniu z temperaturą powietrza była nawet ciepła, ale inne osoby znajdujące się na plaży chyba nie były o tym do końca przekonane. Niewiele brakowało, a byłaby to ostatnia kąpiel w moim życiu, gdyż prawie utopiła mnie pracownica administracyjna (jej imię i nazwisko litościwie przemilczę), która na widok fal w panice łapała za szyję każdego, kto znalazł się obok niej.
      W niedzielę w Jantarze odprawiane są cztery msze święte. W wakacje przychodzi na nie wielu turystów, bo Jantar jest popularną miejscowością wypoczynkową. Jak dowiedzieliśmy się od księdza proboszcza, w całej parafii mieszka nieco ponad dziewięćset osób. Natomiast w wakacje zjawia się tam nawet do dwóch tysięcy turystów. Dzięki temu nasz apel miał szansę dotrzeć do różnych zakątków kraju, w których może nigdy nie zjawimy się osobiście.
      W niedzielę od rana wszystko przebiegało pomyślnie. Wojtek przemawiał przed mszą, a po niej na wiernych czekały przygotowane na stołach informacje, Petycje i puszki. Na trzeciej mszy wpadliśmy w lekki popłoch, gdyż ludzie zaczęli pojawiać się w ilościach zupełnie przez nas nie przewidzianych, otaczając cały kościół, w którym się nie mieścili. Szybko pobiegliśmy po dodatkowe stoliki oraz materiały. Sytuacja została opanowana.
      Pomiędzy mszami mieliśmy sporo wolnego czasu. Wykorzystaliśmy go na spacery po plaży, kąpiel w morzu, zbieranie jagód i inne przyjemności. W Jantarze, jak sama nazwa wskazuje, można znaleźć bursztyn. Niektórzy z nas wyprawiali się po niego już o świcie. Niestety, wyrzucają go przede wszystkim sztormy jesienne i zimowe, za to nie brakowało amatorów tych morskich skarbów, więc nie udawało się znaleźć wielkich okazów. Małe bursztynki są jednak równie miłą pamiątką, a jak się znudzą, zawsze można je przerobić na nalewkę.
      Ofiarność wiernych była spora. Ale - co ciekawe - ludzie mimo swej hojności byli wyjątkowo oporni, jeśli idzie o składanie podpisów pod petycją o darowanie długów najbiedniejszym krajom świata. Udało nam się zebrać zaledwie ok. 600 podpisów. Na koniec materiały, których nie udało się rozprowadzić, zostawiliśmy księdzu, żeby rozprowadził je później w naszym imieniu.
      W akcji brało udział jedenaście osób. Najmłodsza uczestniczka liczy sobie 7,5 roku, a najstarsza... no, jakieś dziesięć razy tyle. Z tego widać, że każdy może włączyć się do akcji, wystarczy tylko trochę chęci.
      Niestety, wszystko, co dobre, szybko się kończy. Nie pozostało nam nic innego, jak pożegnać się i z miłymi wspomnieniami wrócić do Gdańska...
      DO ZOBACZENIA WE WRZEŚNIU NA NASTĘPNEJ AKCJI!

Michał Sondej


[Spis treści numeru, który czytasz]
[Skorowidz  tematyczny artykułów]
[Strona główna]      [Napisz do nas]