Znak Ruchu Maitri MY A TRZECI ŚWIAT
Pismo gdańskiego ośrodka
Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI
Nr 3 (41), marzec-kwiecień 2000

KRÓLESTWO LAMIDO

      O feudalnym królestwie islamskim w państwie kameruskim opowiada znana nam już z poprzedniego numeru gazetki misjonarka z Kamerunu, s. M. Ezechiela Pokusa.

      Pracuję na misjach w ciekawej części północnego Kamerunu, gdzie jeszcze panuje system feudalny. Jest to królestwo w państwie kameruńskim. Zarządza nim sułtan, czyli lamido. Jest muzułmaninem. Mieszka w miejscowości Rej-Buba. Cała ziemia należy do niego. Terytorium jest wielkości Rwandy. Ziemia jest urodzajna, jest kilka rzek, które nie wysychają. Jest też zapora wodna, która jest bardzo zarybiona. Ludzie mogą się tu łatwo utrzymać. Mogą uprawiać zboże, mogą w porze deszczowej uprawiać sorgo, orzeszki, fasolkę i mają ryby. Jest tu również teren rezerwatu przyrody, więc jest i dziczyzna.
      Na tym terenie żyje bardzo mało ludzi. Niewolnicy sułtana - dogarzi - mają pieczę nad każdą wioską, która powstaje lub która się powiększa. Wszyscy ludzie muszą płacić dziesięcinę za uprawę ziemi. Muszą płacić za budowę domków, a jeśli dom jest pokryty blachą, trzeba zapłacić podwójnie. Muszą oddawać część ze wszystkich zbiorów. Jeżeli nie oddają dobrowolnie, to dogarzi przychodzą i mu zabierają. Muszą płacić także część utargu za bawełnę. W ogóle traktowani są jak niewolnicy. Jeśli jest jakieś święto muzułmańskie, to muszą - czy są katolikami, czy protestantami, czy w ogóle niewierzącymi - na to święto iść, czasem 30 czy 40 kilometrów. W jedną stronę zabiorą ich na siłę samochodem. Tam muszą być dwatrzy dni. Tańczą, raz dziennie dostają jeść, a wracać muszą pieszo. Jeżeli święto jest w porze prac polowych, wszystko zostaje w domu nieuprawione, niezagospodarowane.
      Lamido ma taką władzę na swoim obszarze, że władze państwowe muszą wszystko z nim ustalać. Więc wójt czy wojewoda tego terenu jeździ do niego regularnie pytać, czy misja może postawić sobie kapliczkę (oczywiście ze słomy), czy w jakiejś wiosce może powstać szkoła podstawowa, czy może jakiś urząd państwowy wybudować biuro. O tym wszystkim decyduje lamido. Jeżeli on nie udzieli zgody, państwo nic nie może zdziałać dla rozwoju. Dlatego ten teren jest niesamowicie zacofany. Szkolnictwo się nie rozwija. Drogi w ogóle nie są reperowane, bo jemu na tym nie zależy. Nawet kiedy ostatnio zauważył, że kościół katolicki na naszym terenie zaczął się rozwijać, że podnosimy poziom życia kobiet, że apelujemy o powstanie szkół i staramy się wysyłać dzieci, zaczyna się mu to nie podobać. Unieważnił pozwolenie na powstanie kaplicy w jego stolicy. Ponieważ misjonarz oponował, mówił, że pozwolenie było, że tam są chrześcijanie, doszło do tego, że kaplicę spalili. W przyległych wioskach nawet muzułmanie akceptują naszą pracę. Korzystają z naszych lekarstw i innej pomocy, ale pracę misyjną ojca, pracę apostolską utrudniają na każdym kroku. Są jej bardzo przeciwni.
      Lamido ma swój pałac. W środku jest urządzony dosyć nowocześnie. Kiedyś niewolnicy wachlowali go piórami. W tej chwili ma już wiatrak elektryczny. Kilka razy widziałam jego twarz odsłoniętą, ale normalnie w godzinach popołudniowych ta twarz jest zasłonięta, widać tylko oczy. To człowiek bardzo solidnie zbudowany - 130 kg żywej wagi. Jest wykształcony, mówi wspaniale po francusku. Na audiencji siedzi się na fotelach. On też siedział na fotelu. Dogarzi - jego niewolnicy - leżeli oczywiście rozebrani do naga i padali przed nim na twarz czołem do ziemi. Kobiety muzułmańskie też mogły u niego chodzić tylko rozebrane. Ma on harem, blisko 100 żon. Wiele jego dzieci - choć nie wszystkie - chodzi do szkół, żeby potem obsadzać nimi stanowiska, żeby były ministrami.
      Lamido ma swoją organizację. Ma nawet, choć to ukrywa, więzienie. Jest czterometrowy mur z gliny. Mówią, że ten mur był najpierw zamurowany ludźmi. Ludzi, którzy są mu nieposłuszni, dogarzi zabierają w nocy. Żywcem ich zamurowują. Ale oni to tuszują. Państwo wie o tym, ale też jakoś ignoruje te wiadomości.
      Lamido rości też sobie prawa do dziewcząt. Jeżeli mu się jakaś dziewczyna podoba, to ją sobie zabiera z wioski. Także kilka chrześcijanek w ten sposób dostało się do jego haremu.
      Jego władza jest bardzo silna. On sam jest muzułmaninem i nie wyobraża sobie, że chrześcijaństwo może się na jego terenie rozwijać. Daje nam poznać, że na pierwszym miejscu są muzułmanie, potem protestanci, a na trzecim miejscu katolicy i ci ostatni nie mają prawa do takiego rozwoju, jakiego by sobie życzyli. Nawet w rozmowach z biskupem, który był kilka razy u niego, oficjalnie oznajmił, że to on jest panem tych terenów, a chrześcijaństwo może się tylko tyle rozwijać, na ile on pozwoli.
      Na trasach handlowych napadają uzbrojone po zęby bandy, zorganizowane przez lamido. Napadają regularnie. Nie ma tygodnia, żeby nie napadali. Też misjonarze i siostry są grabieni ze wszystkich pieniędzy i dóbr, jakie mają w samochodzie. Czasem takie zatrzymanie trwa kilka godzin. Wszyscy muszą leżeć w rowie, a oni szukają pieniędzy. Nasza siostra Celina też była zatrzymana z ojcem misjonarzem. Odwiedzali właśnie kobiety miłosierdzia następnej misji, która jest oddalona o 100 km. Gdy wracali, zatrzymano ich w kolumnie różnych kupców i przygodnych podróżnych, którzy przejeżdżali tą drogą. Wszystko im pozabierali. Nie mogli uwierzyć, że biały nie miał pieniędzy. Chcieli ich rozstrzelać. Siostra Celina uratowała księdzu życie tłumacząc, że to jest misjonarz, że nie ma pieniędzy. Chcieli wiedzieć, dlaczego ona go tak broni, czy to jest jej mąż. Ona mówi, że nie, że to jest ksiądz misjonarz. Muzułmanom to dużo nie mówiło, ale potem się przekonali, bo znaleźli stułę, brewiarz i sprzęt liturgiczny.


[Spis treści numeru, który czytasz]
[Skorowidz  tematyczny artykułów]
[Strona główna]      [Napisz do nas]