Znak Ruchu Maitri MY A TRZECI ŚWIAT
Pismo gdańskiego ośrodka
Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI
Nr 3 (22), marzec 1998

WIZYTA W GATAGARA


Kalekie dzieci w Gatagara
      W czasie odwiedzin w Rwandzie zwiedziłem m.in. Centrum Pomocy dla dzieci niepełnosprawnych w Gatagara. Ośrodek jest doskonale zorganizowany, choć z powodu zniszczeń wojennych w czasie mojej wizyty w pełni nie funkcjonował. Mimo to zadziwiła mnie jego rozległość i rozmach prowadzonej tam działalności.

      Centrum prowadzą Bracia Miłości. Ich zgromadzenie zostało założone w Belgii w r. 1807. Po rozległym terenie ośrodka oprowadzał nas brat Jan van Deck, Flamand, oficjalny reprezentant Braci przed władzami państwowymi. Z początku było tu 6 braci, którzy zajmowali się organizacją całego Centrum. W czasie naszej wizyty pracowało tam 3 Flamandów, 2 Rwandyjczyków i 1 Chilijczyk.
      Centrum zostało założone przez belgijskiego kapłana w 1960 r. Początkowo było to Centrum dla wszystkich niepełnosprawnych, później dla głuchoniemych. Centrum utworzono w Butare, natomiast w Gatagara zajęto się głównie produkcją protez. Centrum od r. 1980 zaczęło zajmować się również niewidomymi. W tym czasie dyrekcja ośrodka była w rękach Rwandyjczyków doglądanych przez białego. Centrum Gatagara stale współpracowało z wolontariuszami z innych krajów: Niemiec, Belgii, Kanady.
      Następnie została założona szkoła muzyczna i szkoła masażystów dla niewidomych. Bracia w Kinszasie mieli również szkołę muzyczną dla niewidomych. Podobną szkołę z nauką gry na pianinie i innych instrumentach, powszechnie używanych w Rwandzie, stworzono w Gatagara. W czasie wojny instrumenty zostały rozkradzione, z wyjątkiem pianina, które jakimś cudem się ostało. W szkole dla niewidomych aktualnie uczy się 60 dzieci. Ich nauczycielka jest również niewidoma.


Szkoła dla laborantów w Gatagara
      W Gatagara jest też szkoła dla laborantów. Niepełnosprawni mogą tu zdobyć podstawy wiedzy i pracować w tym zawodzie w innych ośrodkach w kraju.
      Centrum Gatagara ma swoją filię w Kigali, gdzie przyjmuje się 15 dzieci, i w rejonie Guamagana - tam przebywa 50 dzieci, które uczą się kroju i szycia. Po rocznej nauce otrzymują 20.000 FRW, aby mogły rozpocząć szycie na własną rękę. Bracia mieli też ekipę, która objeżdżała poszczególne ośrodki. Było ich w całej Rwandzie ok. 10. Utrzymywali kontakty z niepełnosprawnymi, na miejscu rozwiązując ich problemy.
      Przed wojną z pomocy Centrum korzystały głównie dzieci z upośledzeniami po heinemedina, z wadami wrodzonymi i po wypadkach. Teraz do ośrodka trafia wiele dzieci okaleczonych w czasie wojny, np. maczetami, którymi usiłowano je zabić lub pozbawiono kończyn. Nie brakuje dzieci z obrażeniami po wbuchu miny. Przygotowuje się tu dla nich protezy, prowadzi operacje i zabiegi ortopedyczne oraz rehabilitację.
      Brat Jan prowadzi nas najpierw do kaplicy, gdzie codziennie czerpie siłę z łączności z Panem Jezusem. Druga część domu została zbudowana w r. 1993. Mieszkają tu bracia. Niestety, w r. 1994 wszystko zostało zniszczone. 7.02.1997 r., po wydarzeniach związanych ze śmiercią kilku osób z organizacji humanitarnych w poprzednim tygodniu, zapadła decyzja o opuszczeniu Gatagara przez przedstawicieli Czerwonego Krzyża.
      W warsztacie jest mnóstwo różnych narzędzi, którymi posługują się niepełnosprawni. W protezowni każda cząstka materiału jest wykorzystana - nic nie może się zmarnować. Rwandyjczycy, którzy byli przeszkoleni w Addis-Abeba, potrafią obsługiwać specjalistyczne maszyny i bez problemu przygotowują protezy. Jest tu cały zestaw standardowych form wykonanych w drewnie. Wkłada się je do maszyny, która rozprowadza do nich polipropylen. Z jednej płyty, która kosztuje 29 USD, wykonuje się do 8 protez. Jedna proteza kosztuje więc ok. 1000 FRW. Jest też część warsztatowa, gdzie robotnicy naprawiają protezy. Jest to kosztowne przedsięwzięcie. Maszyny i surowce - oprócz drewna - trzeba sprowadzać z Europy.
      W poczekalni widzimy dziecko, które czeka na reperację protezy. Są tu też ludzie oczekujący na wskazówki i decyzje co do ich leczenia. Tu zatrzymują się i mogą przez jakiś czas zamieszkać w wydzielonej części mieszkalnej. W chwili naszej wizyty w Centrum przebywało na stałe 370 osób (przed wojną było ich 600) oraz 40 w innym ośrodku w Dakei. W części socjalnej ośrodka są kartoteki wszystkich, którzy korzystają z pomocy Centrum - w chwili naszej wizyty ok. 3.900 osób. Przed naszym przybyciem do Centrum trafiło ok. 50 dzieci z Bukavu.
      Do Centrum przyjmowani są ludzie bez względu na pochodzenie społeczne. Przed przyjęciem pacjent musi być zbadany. Zostają określone sposoby jego rehabilitacji. Normalnie ludzie, którzy tu przybywają, nie płacą za wszystkie świadczenia. Jeżeli jednak dziecko pochodzi z rodziny, która jest w stanie w jakiejś części pokryć koszty, wymaga się tego, zwłaszcza jeśli chodzi o koszty operacji i późniejszego leczenia. Podobnie traktowane są koszty protez.
      W bloku operacyjnym prowadzone są operacje. Dzieci pozostają następnie na rehabilitacji. Blok operacyjny przez prawie 3 lata nie funkcjonował prawidłowo. W czasie wojny wszystkie narzędzia, sprzęt medyczny i urządzenia zostały zniszczone i rozkradzione. Teraz dzięki różnym międzynarodowym organizacjom humanitarnym są stopniowo uzupełniane. Przewiduje się tu wykonywanie do 6 operacji tygodniowo. Podobnie jest w innych działach, które powoli wracają do stanu sprzed wojny. Najtrudniej uzupełnienić wyszkolony personelu, który w czasie wojny został wymordowany lub rozproszony.

Kalekie dzieci w Gatagara
      W Gatagara jest również stolarnia. Produkuje się tu szafy oraz sprzęty dla potrzeb Centrum i okolicznej ludności. Obróbką drewna zajmują się niepełnosprawni. Jako surowiec wykorzystuje się eukaliptus. Lepsze gatunki przed wojną sprowadzano z Zairu.
      W innej części przebywają dzieci przedszkolne i ze szkoły podstawowej. Jest tu coś w rodzaju internatu, gdzie dzieci przebywają w grupach po ok. 20 osób. Każda grupa ma dwóch nauczycieli, którzy się nimi zajmują. Dzieci, które mają dobre oceny w szkole podstawowej, mogą ubiegać się o przyjęcie do szkoły średniej, co da im możliwość zdobycia zawodu i podjęcia pracy.
      Następna część to szwalnia. Tu dziewczęta i kobiety pracują przy naprawie odzieży. Obok Centrum znajduje się ok. 50 domów dla personelu. W pobliżu jest też jest kościół parafialny, gdzie dzieci gromadzą się na niedzielnej Mszy św.
      Przy kościele jest dom rwandyjskich sióstr Abizera Mariya. Jedna z nich będzie służyła wielką pomocą w bloku operacyjnym. Jest tu też ośrodek zdrowia, który przede wszystkim służy dzieciom z ośrodka Gatagara, ale również ludziom zamieszkującym najbliższą okolicę.
      Aby wykorzystać resztki żywności, prowadzi się na użytek ośrodka niewielką hodowlę. Są tu świnie, kaczki, kury, indyki... Brakuje tylko bydła, które zostało wybite w czasie wojny. Wspaniałe murowane budynki gospodarcze, w których panuje wzorowa czystość, budziły podziw. Mimo upału nie było czuć żadnych zapachów. W Polsce tak czystych chlewów i kurników nie widziałem. W Rwandzie robiły tym większe wrażenie, że większość ludności nie może nawet marzyć o domu takiego standardu - przeważnie mieszkają w niesłychanie ciasnych lepiankach z chrustu i gliny. We wszystkich częściach Centrum pracuje ok. 220 robotników (160 na umowie stałej, pozostali sezonowo).
      Utrzymanie Centrum jest bardzo kosztowne - sama energia elektryczna kosztuje ok 250 tys. FRW miesięcznie. Szkołę i laboratorium w głównej mierze finansują Niemcy, natomiast inne dzieła są finansowane przez Belgię i niektóre organizacje krajowe. Pewne organizacje wspomagające Centrum są stałe, inne działają okazyjnie. Gdy brakuje funduszy, pewne działania są hamowane kosztem ludzi i ich potrzeb życiowych. Za niektórych małych pacjentów płacą różne zgromadzenia zakonne, np. polskie siostry pallotynki, które w miarę posiadanych środków przywoziły tu kalekie dzieci. Obecnie jest to jednak dość trudne ze względu na ogrom potrzeb i szczupłość posiadanych środków.
      Kończąc wizytę przechodzimy obok boiska, na którym uganiają się za piłką niepełnosprawne dzieci o kulach, z protezami. Nie przeszkadza im to w wesołej zabawie. Słychać wesołe krzyki i śmiechy. Z tym większym smutkiem myślę o rzeszy ich kalekich rówieśników, którzy tu nigdy nie trafią. Na przeszkodzie stoi nieświadomość ich rodziców czy opiekunów, którzy nawet nie wiedzą, gdzie zwrócić się o pomoc, a także brak środków. Ośrodek nie może pomóc bezpłatnie wszytkim, a wielu nie stać nawet na dojazd. Nasza pomoc może by dla nich szansę.

Wojciech Zięba


[Spis treści numeru, który czytasz]
[Skorowidz  tematyczny artykułów]
[Strona główna]      [Napisz do nas]