Znak Ruchu Maitri MY A TRZECI ŚWIAT
Pismo gdańskiego ośrodka
Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI
Nr 9 (19), grudzień 1997

PRZYJDŹ, PANIE JEZU

      Czas Adwentu skłania do refleksji w jednym zasadniczym kierunku: Jak przygotować się na spotkanie z Panem, "abyśmy, gdy się zjawi, mieli w Nim ufność i w dniu Jego przyjścia nie doznali wstydu" (1J 2,28)? Myślimy też o przygotowaniu świąt. Z czym staniemy przed żłóbkiem, gdy będziemy wspominać ubogie narodzenie Jezusa?

Idą święta
      Na ulicach widać migające światła. Choinki ustawiono przed sklepami, zanim jeszcze Adwent się rozpoczął. Kupcy nie zapomnieli o świątecznym wystroju sklepów. Dobrze wiedzą, że ich sukces zależy od dobrego przygotowania i cały handel jest już gotowy. Zachęca wszelkimi dostępnymi środkami do przygotowań świątecznych także i nas. Wydaje się, że nic prostszego. Wystarczy skorzystać z gotowej oferty, wejść do sklepu, zapełnić lodówkę, kupić choinkę, prezenty...
      Powstaje jednak pytanie: czy tylko o to chodzi? Przecież wiemy, że przygotowanie do świąt to przygotowanie na spotkanie z samym Bogiem. Czy jednak potrafimy przygotować się na święta równie starannie, jak przygotowuje się do nich handel?
      Kiedyś Jan Chrzciciel przygotowywał ludzi na spotkanie z przychodzącym Jezusem. Ci, którzy usłuchali jego wezwania, przyjmowali chrzest pokuty. Ale chyba czuli, że ten zewnętrzny gest sam w sobie nie wystarczy. Pytali Jana: "Cóż więc mamy czynić?" Wówczas Jan im radził, by odwrócili się od wszelkiej nieuczciwości i niesprawiedliwości, by mieli oczy otwarte na potrzeby bliźnich i by czynem na nie odpowiadali: "Kto ma dwie suknie, niech jedną da temu, który nie ma, a kto ma żywność, niech tak samo czyni" (por. Łk 3,4-11).

Czuwajcie!
      Potrzeba przygotowania na przyjście Jezusa dotyczy także i nas. Adwent i Boże Narodzenie jest szczególnym czasem przygotowań, choć... świąteczna atmosfera przesłania niekiedy ich ostateczny sens. Przecież Jezus ma przyjść powtórnie i zachęcał nas wielokrotnie, byśmy zawsze, w każdej chwili, byli gotowi: "Czuwajcie, abyście mogli stanąć przed Synem Człowieczym" (Łk 21,26). Jezus często o tym mówił, bo "nie wiemy dnia ani godziny" (Mt 25,13).

Czy mamy czekać ze strachem?
      Kiedyś w naszej wspólnocie rozważaliśmy słowa Jezusa o Jego powtórnym przyjściu, które dla wielu będzie wydarzeniem strasznym: "Na ziemi będzie trwoga bezradnych narodów, [...] ludzie mdleć będą z trwogi". Jezus ostrzega nas: "Uważajcie na siebie, aby wasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych, żeby ten dzień nie przyszedł na was jak złodziej" (Łk 21,25.26.34). Wtem jeden z uczestników spotkania - chyba trochę przerażony - zawołał: "Ale co to ma wspólnego z Ewangelią - Dobrą Nowiną? Czyżby Jezus nas straszył?"
      Jezusowi chyba jednak nie o to chodzi. On raczej troszczy się, by dzień spotkania z Nim twarzą w twarz nie był dniem grozy. Chce, abyśmy realnie patrzyli na rzeczywistość. Nietrudno się w niej zagubić, gdy zagonieni robimy gorączkowo zakupy, troszczymy się o zewnętrzną oprawę świąt, kręcimy się wokół siebie i swoich spraw, zdobywamy pieniądze, awanse, dążymy "do Europy"... Brakuje czasu, by zastanowić nad sensem tego wszystkiego, by spojrzeć na otaczający nas świat oczyma wiary. Wprawdzie Jezus zapewnia, iż "Bóg tak umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne" (J 3,16). Ale równocześnie - chyba z pewnym powątpiewaniem - pyta: "Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?" (Łk 18,8).

Wiara bez miłości jest martwa
      Tymczasem "bez wiary nie można podobać się Bogu" (Hbr 11,6). Zastanówmy się więc, o jaką wiarę Jezusowi chodzi.
      Z pewnością nie chodzi o to, byśmy tylko uznali, że Bóg istnieje, przyjęli do wiadomości jakiś zbiór prawd religijnych i... na tym skończyli. Żywa wiara nie polega na zaakceptowaniu informacji o Bogu, ale na spotkaniu z Bogiem, który jest żywą Osobą.
      Wyobraźmy sobie, że ktoś z naszych bliskich wyjechał na jakiś czas z domu. Zadowoli się tym, że wiemy o jego istnieniu, czy będzie oczekiwać czegoś więcej? Gdybyśmy nie uczynili nic konkretnego - nie wysłali listu, nie zadzwonili, nie starali się przynajmniej co jakiś czas doprowadzić do spotkania, nie obdarowali się nawzajem czy w jakikolwiek inny sposób nie okazali swego zainteresowania i miłości - prędzej czy później stalibyśmy się sobie obcy. Sama świadomość istnienia drugiej osoby nie wystarcza, by utrzymać i pogłębić łączące nas więzy.
      Podobnie jest z naszym stosunkiem do Boga. Dlatego mówi św Jakub: "Jaki z tego pożytek, bracia moi, skoro ktoś będzie utrzymywał, że wierzy, a nie będzie spełniał uczynków? Czy sama wiara zdoła go zbawić? Jeśli na przykład brat lub siostra nie mają odzienia lub brak im codziennego chleba, a ktoś z was powie im: Idźcie w pokoju, ogrzejcie się i najedzcie do syta! - a nie dacie im tego, czego koniecznie potrzebują dla ciała - to na co się to przyda? Tak też i wiara, jeśli nie byłaby połączona uczynkami, martwa jest sama w sobie, [...] jest bezowocna" (Jk 2,14-16.20).
      "Ci, którzy wierzą w Boga, mają się starać usilnie o pełnienie dobrych czynów" (Tt 3,8). Ale żaden, nawet najbardziej heroiczny uczynek, sam w sobie nie wystarczy. Mówi o tym św. Paweł: "Gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, a ciało wystawił na spalenie, lecz miłości bym nie miał, nic bym nie zyskał" (1Kor 13,3).
      Tak jak wiara bez uczynków jest martwa i bezowocna, podobnie bezowocne i martwe są uczynki bez miłości. W tym kontekście można powiedzieć, że wiara bez miłości jest martwa. Znaczenie ma tylko "wiara, która działa przez miłość" (Ga 5,6). Dlatego mówi św. Paweł: "Gdybym miał [...] wszelką możliwą wiarę, tak iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, bybym niczym. (1Kor 13,2).
      Głęboki związek między wiarą a miłością sprawdza się przede wszystkim w czynie. Nie chodzi o piękne słowa, o wzruszenia, o wzloty ducha oderwane od rzeczywistości... Najwyższym wzorem ożywiającej wszystko miłości jest - paradoksalnie - umierający, ukrzyżowany Jezus: "Po tym poznaliśmy miłość, że On oddał za nas życie swoje. My także winniśmy oddać życie za braci. Jeśliby ktoś posiadał majętność tego świata i widział, że brat jego cierpi niedostatek, a zamknął przed nim swe serce, jak może trwać w nim miłość Boga? Dzieci, nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą" (1J 3,16-18).

Miłość zatriumfuje
      Wróćmy do przerażenia naszego kolegi, spowodowanego rozważaniami o okolicznościach, które bądą towarzyszyć nadejściu Jezusa. Ale ten dzień wcale nie musi być straszny! Jezus nas kocha i spotkanie z Nim może być największą radością. Jedynym warunkiem jest miłość, bo "Bóg jest miłością. Kto trwa w miłości, trwa w Bogu a Bóg trwa w nim. Przez to miłość osiąga w nas kres doskonałości, że mamy pełną ufność na dzień sądu [...]. W miłości nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa lęk, ponieważ lęk kojarzy się z karą. Ten zaś, kto się lęka, nie wydoskonalił się w miłości" (1J 4,17-18).
      Dlatego zachęca nas św. Jakub: "Mówcie i czyńcie tak, jak ludzie, którzy będą sądzeni na podstawie Prawa wolności. Będzie to bowiem sąd nieubłagany dla tego, który nie czynił miłosierdzia: miłosierdzie odnosi triumf nad sądem" (Jk 2,13). Stosunek do drugiego człowieka, zwłaszcza cierpiącego, świadczy bowiem o stosunku do samego Jezusa, który powiedział: "Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili" (Mt 25,40).

Mówi Matka Teresa
      Te słowa stale przypominała światu niedawno zmarła Matka Teresa z Kalkuty. Uczyniła z nich swój program życiowy. Spotykała Jezusa nie tylko od święta, w kościele, ale na wszystkich swych drogach. Mawiała: "W Komunii św. spotykamy Jezusa pod postacią chleba. W naszej pracy spotykamy Go pod postacią ciała i krwi. To jest ten sam Jezus." Mówiąc o biednych, często powtarzała: "Oni są Jezusem". Modliła się: "Panie, moja Miłości, spraw, abym dziś i każdego dnia widziała Ciebie w osobach Twoich chorych i abym pielęgnując ich posługiwała Tobie. Obym Cię zawsze mogła rozpoznać i powiedzieć: Jezu, mój pacjencie, jak słodko jest służyć Tobie".
      Matka Teresa, spotykając codziennie Jezusa, wyznawała Mu swoją miłość nie tylko słowem, ale i czynem. "Nasza praca wyraża tylko naszą miłość do Boga. Mamy przelewać naszą miłość na innych. Tylko przez ludzi możemy wyrazić naszą miłość do Boga."
      Swoją służbę najbiedniejszym traktowała jako przygotowanie na spotkanie z Jezusem w wieczności: "Dopiero w niebie będziemy mogli stwierdzić, jak wiele zawdzięczamy biednym, dzięki którym mogliśmy bardziej ukochać Boga." Kiedyś dziennikarze pytali ją, czy myśli o śmierci. Odpowiedziała: "To może stać się w każdej chwili. Bóg jest Panem życia i śmierci". Całe życie doskonaliła się w miłości, nie obawiała się więc stanąć z Nim twarzą w twarz.

Jezus przychodzi...
      Przychodzi do każdego z nas osobiście. Przychodzi w każdej ofierze Mszy św., przychodzi w nędznym przebraniu człowieka ubogiego, bezdomnego, osieroconego dziecka. Czy potrafimy Go rozpoznać i przyjąć z miłością? Do Betlejem z pokłonem pierwsi pospieszyli ubodzy pasterze. Ale nie przyszli z próżnymi rękoma. Również Mędrcy ze Wschodu przyszli do Niego z darami. A z czym my staniemy przed żłóbkiem? Czy przygotowując prezenty dla najbliższych, przygotujemy też swój dar miłości dla ubogiego, płaczącego w zimnej stajni Jezusa?

Wojciech Zięba


[Spis treści numeru, który czytasz]
[Skorowidz  tematyczny artykułów]
[Strona główna]      [Napisz do nas]


\