Znak Ruchu Maitri MY A TRZECI ŚWIAT
Pismo gdańskiego ośrodka
Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI
Nr 6 (16) wrzesień 1997

ROZMOWY O SZKOLE W RWANDZIE


Rwandyjskie dzieci noszą drzewo na opał

Rwandyjskie dzieci noszą drzewo na opał.

      Brak możliwości nauki jest wielkim problemem większości dzieci w Rwandzie. Dlaczego nie chodzą do szkoły? Jak ten stan zmienić? Na te i inne pytania odpowiadają: siostra Irena, Marietta i Orencja, pallotynki, s. Zenobia, karmelitanka, s. Ewa ze zgromadzenia Sióstr od Aniołów, oraz ks. Antoni, Stanisław i Andrzej - pallotyni. Spotkałem się z nimi w czasie pobytu w Rwandzie.

Dzień rwandyjskich dzieci
      W Rwandzie wszędzie i o każdej porze dnia można zobaczyć gromady dzieci. Pracują na polu, noszą wodę i drewno na opał, gdzieś idą, bawią się... Inne nie robią po prostu nic. Jak wygląda ich dzień?
      S. Irena: Dzień biednego dziecka rwandyjskiego zaczyna się o szóstej rano, kiedy wschodzi słońce. Najpierw wyrusza po wodę, a po jej przyniesieniu idzie do szkoły (jeśli ma możliwość się uczyć). Tam przebywa do godziny 12-tej. Przerwa jest do 14-tej. Dzieci odpoczywają albo w domach, jeżeli mają do nich blisko, lub pod drzewami koło szkoły. Nie jedzą w tym czasie nic. Zajęcia w szkole trwają do godz. 16.30. Po lekcjach idą do kościoła na 20-30 min. Wspólnie się modlą, śpiewają, tańczą. Dziecko po powrocie do domu, jeżeli ma inne ubranko (ale często nie ma), przebiera się i idzie szukać wody, gałązek i suchej trawy na opał. Można kupić grubsze gałęzie, ale ludzie nie mają pieniędzy. Dzieci muszą też opiekować się młodszym rodzeństwem, nosić je na plecach. To jest praca dzieci. Jest im w Rwandzie bardzo ciężko - są głodne. Jeżeli dostaną jeść wieczorem, to dobrze. Ale bywa, że nie dostają nic.


Noszenie wody na głowie to kolejny obowiązek dzieci.

Noszenie wody na głowie to
kolejny obowiązek dzieci.


      Wieczorem gotują obok domu na trzech kamieniach fasolę, jeżeli ją mają. Jedzą, jak jest ciemno, żeby nikt nie widział. Słońce zachodzi o 18.00. Dzieciom nie wolno nikomu mówić, co jedzą. Nie wolno też brać jedzenia od sąsiadów, bo zdarzały się przypadki otrucia dzieci. Znam w jednej parafii u Księży Pallotynów przedszkole, gdzie dzieci zostają cały dzień. Nic ze sobą nie przynoszą i nie wolno im nic podać. Bawią się, skaczą, tańczą, uczą się, ale nic nie jedzą. Natomiast dzieci ludzi bogatszych rano piją odżywczy napój, w porze obiadowej i wieczorem dostają coś jeść. Dzieci, które nie chodzą do szkoły, szukają trawy, gałązek, pasą kozę, idą kilometrami po dobrą wodę i tam czekają w kolejce pół dnia lub cały dzień. Z wodą w całej Afryce jest ciężko. Dzieci są cały dzień w szkole bez kropli wody, a upał dochodzi do 40-50 stopni. Po prostu nie piją.

Czemu nie chodzą do szkoły?
      S. Ewa: Największy jest problem sierot. Są rodziny składające się z samych dzieci, które mieszkają bez opieki dorosłych. Starsi nie mogą chodzić do szkoły, gdyż zajmują się uprawą roli, aby utrzymać siebie i młodsze rodzeństwo. Dlatego tylko najmłodsi chodzą do szkoły.
      Są jednak osoby, które przyjmują zupełnie obce dzieci jak swoje. Próbują je wysłać do szkoły, o co ich bardzo proszę. Otrzymują od nas zeszyty, długopisy, również odzież, tak że najbardziej potrzebne rzeczy mają prawie za darmo. Dlatego nie mają przeszkód w uczęszczaniu do szkoły. Bez pomocy nie byłoby to możliwe. Na ogół dzieci, które są małe i które proszę, żeby chodziły do szkół, do szkoły chodzą. Tylko w poszczególnych przypadkach natura sprawia, że nie chodzą.
      Bardzo często jest jednak tak, że starszym dzieciom, które nigdy nie chodziły do szkoły, nie chce się teraz zaczynać. Chłopiec, który ma 13-14 lat i nie umie czytać ani pisać, już nie zacznie chodzić do szkoły, gdyż wstydzi się uczyć się razem z małymi dziećmi.
      S. Irena: Dzieci są bardzo zranione w sercach tym, co widziały w czasie wojny. Te urazy są tak głębokie, że nie wrócą szybko do normy. Niektóre dzieci trzeba wozić do psychiatry, gdyż krzyczą nocami, nie dają spać rodzinie zastępczej, sąsiadom. Gryzą, gdy się do nich ktoś zbliża, bronią się. Zdaje im się, że jest wojna, że zabijają rodziców. Leczy się je rozmowami, rysunkami. Jest za mało lekarzy i ludzi, którzy mogliby zająć się ich leczeniem. Niemożliwe jest też uczęszczanie do szkoły. Dzieci Rwandy, nie tylko sieroty, pamiętają torturowanie ludzi: swoich rodziców, sąsiadów, rówieśników. Na pytanie, dlaczego się nie uczą, odpowiadają, że nie mogą, bo tyle mają obrazów w głowie, że im to przeszkadza. Dotyczy to nie tylko dzieci. Też młodzież jest tak obciążona. Zostają po kilka lat w jednej klasie. Nie ma nadziei, że się coś poprawi. Niedawno 36 uczniów odwieziono ze szkoły do szpitala, gdyż w klasie powstała psychoza: uczniowie zaczęli krzyczeć, biegać... Zabrano ich do szpitala na uspokojenie. Zdarzało się też, że do szkoły wpadali mężczyźni z bronią w ręku i kazali się dzieciom rozdzielać plemionami. One nie chciały, chwytały się za ręce, więc do nich strzelano. Jest niepokój w szkołach, wszyscy się boją. Dlatego bardzo proszę o modlitwę w intencji tych niewinnych ludzi: matek, dzieci, wdów, które tak strasznie cierpią psychicznie, cierpią też głód. Nie ma komu ich pocieszyć i pomóc im. Liczą jeszcze na misjonarzy, których jest jednak mało.
      Wielkim problemem są też dzieci zagłodzone. Leczenie ich trwa bardzo długo, lecz bardzo często takie dziecko zostaje już nienormalne, gdyż mózg jest zagłodzony, nie rozwinięty. Gdy dziecko wyzdrowieje i pójdzie do szkoły, uczy się z wielkim trudem. Męczą się te dzieci i nauczyciele z nimi. Nic nie mogą się nauczyć, tylko kopiują, przepisują, a potem w domu pytają, co to znaczy. Ratuje się je, ale potem jest z nimi ciężko. Nic nie rozumieją. Zostają w pierwszej klasie po trzy lata, a nieraz trzeba je całkowicie wycofać.

Pomoc w nauce
      S. Orencja: 12 dolarów, przysyłane co miesiąc przez Ruch Maitri dla jednej sieroty w ramach "Adopcji Serca", starczy na jedzenie i na opłacenie mieszkania. Trzeba też kupić jakieś ubranie, mydło. Największą potrzebą są wydatki na życie. Dla dzieci ze szkoły podstawowej czasem jeszcze starczy na naukę. Roczna opłata za szkołę wynosi 300 franków (1 dolar), do tego potrzebny jest mundurek, kilka zeszytów, ołówek. Szkoła średnia w tych 12 dolarach już się nie zmieści. Na to trzeba następnej ofiary. Jak dziecko pójdzie do internatu, to jeszcze wychodzi tanio. Jeżeli jednak musi szukać mieszkania u kogoś prywatnie, wtedy jest drożej. Dlatego staramy się umieścić uczniów w szkołach państwowych, bo są tańsze, choć mają niższy poziom. Będą jednak się uczyć. Natomiast szkoły prywatne są bardzo drogie. To są wielkie problemy, a nasze dzieci są sierotami. Nasze źródła finansowania to tylko prywatni dobrodzieje - grupy dobroczynne, jak Ruch Maitri i jedna grupa z Niemiec.
      S. Zenobia: Posłanie dziecka do szkoły średniej kosztuje jak na tutejsze warunki bardzo dużo. Rocznie trzeba co najmniej 60 tys. franków na opłaty. Dzieci bardzo chcą się uczyć. Pragną w ten sposób wyzwolić się od pracy fizycznej. Kończąc szkołę średnią mają zapewnioną lepszą pracę od swoich rodziców, którzy od rana do wieczora ciężko pracują motyką. W maju dzieci zdają egzaminy państwowe. Następnie rodzice wzywani są do gminy, gdzie dowiadują się, do jakiej szkoły przeznaczono ich dziecko. Sami rodzice też bardzo pragną, by ich dzieci uczyły się i za wszelką cenę starają się zapewnić warunki do dalszej nauki. Jest wielkim problemem, że te dzieci najczęściej nie mają ojca albo został zabity, albo jest w więzieniu. Czasami z braku pieniędzy młodzież musi przerywać naukę na rok, dwa lata i więcej, aż do chwili znalezienia środków. Na terenie wiejskim, w odróżnieniu od miasta, mało która rodzina jest w stanie bez pomocy wysłać dzieci do szkoły. Dlatego szukają dobroczyńców wśród misjonarzy, organizacji charytatywnych itd.

Organizacja nauczania
      S. Irena: Rok szkolny trwa 9 miesięcy (3 trymestry po 3 miesiące), po czym są 3 miesiące wakacji. Dzieci w wieku szkolnym wysyłamy do szkoły, w miarę jak mamy czym zapłacić i kupić przybory. Obowiązkowy jest mundurek. Już prawie wszystkie sieroty z naszej parafii chodzą do szkoły podstawowej. Cieszą się, gdy mogą zacząć naukę. Najgorzej jest z młodzieżą. Dzieci uczą się od 7-go roku życia 6 lat. Potem idą do liceum, ale w zeszłym roku żadnego dziecka do liceum nie wysłałam. Nie ma pieniędzy.
      Zamówiłam dla sierot wydawane przez Pallotynów pismo dziecięce "Hobe", aby poszerzyć ich horyzonty. Są one nieśmiałe - jak to sieroty, zawsze na boku. Posługują się tym pisemkiem na lekcjach - przynajmniej w naszej szkole diecezjalnej. Są tu wspaniałe rzeczy, np. pomoce do nauki języka francuskiego, ich zwyczaje i przede wszystkim o Panu Bogu. Na końcu roku zdają z tego egzamin. Sieroty zawsze płakały, że inne dzieci mają pisemko, a one nie mogą rozwiązywać konkursów z nagrodami. Prenumerata kosztuje 100 fr. rocznie - znacznie poniżej kosztów wydawania. Na wakacje sieroty dostają dodatkową książeczkę. Chciałabym też dać biednym dzieciom, ale nie jestem w stanie. One nie mogą sobie kupić i też płaczą, że by chciały. Bogatym dzieciom kupują rodzice.
      Przy ośrodkach zdrowia powstawały też szkoły dla dziewcząt, gdzie uczyły się (i nadal się uczą) gospodarstwa domowego, szycia, szydełkowania i robienia na drutach oraz czytania, pisania, liczenia, katechizmu, aby te, które chcą, mogły przygotować się do chrztu św. Ta nauka trwa nadal, choć w bardzo małym stopniu z powodu braku pieniędzy. Trzeba opłacać nauczycielki, instruktorki.
      Także dzieci w szkole uczą się robótek ręcznych - nie szydełkami i drutami, lecz cierniami z krzewów. Całe paluszki mają pokaleczone, bo kolce są ostre. Ale nie ma nic innego. Dobrze, że choć tak sobie radzą.
      W Gatagara jest też szkoła dla głuchoniemych, niewidomych, ale wszystko trzeba prywatnie opłacać. Trzeba to na razie zostawić na lepsze czasy.
      Ks. Stanisław: Dzieci uczą się od 8.30 do 16.30. W programie 5-tej klasy jest matematyka, francuski, religia, muzyka, anatomia, geografia, historia, zoologia, miłość do ojczyzny. Na koniec zajęć jest 30 minut, kiedy nauczyciele każą czegoś się nauczyć albo zrobić zadanie. Kiedy dziecko wróci do domu, albo będzie pracowało, albo jest już ciemno. Dlatego w szkole jest czas, gdy dziecko czegoś się uczy, albo dostaje zadanie i kiedy wychodzi, pokazuje co zrobiło.
      W szóstej klasie jest nauka ogólna - albo przygotowanie do szkoły średniej, albo ogólne zakończenie edukacji. Bardzo dużo dzieci kończy naukę na szkole podstawowej.
      Szkoła w mojej parafii jest szkołą katolicką. Właścicielem jest Kościół. Odpowiedzialny za nią jest proboszcz. Powinienem uczestniczyć w mianowaniu dyrektora i nauczycieli. Ostatnio po wojnie, kiedy mieszkaliśmy jeszcze w Kigali, nikt się tym nie opiekował. Wszystko robiła gmina. Teraz próbujemy pomóc temu, co tu zastaliśmy. Zastaliśmy tu dobrych nauczycieli i dyrektora. Prócz tego, że my chcemy pomóc, sam dyrektor robi bardzo dużo. Na 26 nauczycieli w naszej szkole 23 jest przygotowanych do nauczania. Tylko 3 nie ma studiów pedagogicznych. O zatrudnieniu decyduje egzamin.


Praca na polu to obowiązek starszych dzieci i młodzieży.

Praca na polu to obowiązek
starszych dzieci i młodzieży.


      Szkoła posiada pole, na którym rośnie kawa. Między drzewkami uprawia się fasolę. Na polu w czasie zajęć praktycznych pracują dzieci klas 4, 5 i 6. Uczą się uprawy ziemi. Pieniądze ze sprzedaży plonów wykorzystuje się głównie na remonty lub na zakup jakichś przyrządów dla szkoły.
      W całej parafii są tylko 2 szkoły katolickie. Pozostałe szkoły są protestanckie albo jeszcze innych wyznań. Są też szkoły gminne. Na terenie parafii jest 11 szkół podstawowych, średnich tylko 2.
      S. Marietta: Jedna z sióstr uczy w szkole średniej religii - codziennie prócz środy. W każdą środę uczniowie mają Mszę św. w kościele parafialnym. Przygotowują się do niej ucząc się śpiewu i przygotowując liturgię. Do tej szkoły chodzą uczniowie różnych wyznań - protestanci, adwentyści, muzułmanie i katolicy. Ponieważ jednak jest to szkoła diecezjalna, nauczana jest religia katolicka i wszyscy są zobowiązani uczestniczyć w lekcjach. Muzułmanie są często nawet bardziej zaangażowani, niż katolicy. Chcą pokazać, że stać ich na coś więcej - zadają pytania, porównują... Nie jest łatwo, ale gdzieś to ziarno pada i nigdy nie wiadomo, gdzie wykiełkuje.

Spotkanie z uczniami
      Ks. Antoni: Caritas parafialna pomaga dzieciom w nauce. Aby otrzymać tę pomoc, dostają zaświadczenia ze wspólnoty podstawowej, że są biedne i jak bardzo. Według tego staramy się pomagać. Niektórzy dostają bardzo dużo, inni mniej - zależnie od potrzeb.
      Rodrigues jest w pierwszej klasie, dopiero zaczął. Zapłaciliśmy mu połowę za 2 trymestry, ponieważ nie jest całkiem biedny.
      Marie Claire, jest już w trzeciej klasie. Pomagaliśmy jej przez całą klasę 2-gą, teraz pomagamy w 3-ciej. W następnym trymestrze o środki ma się postarać sama.
      Następna dziewczyna jest całkowitą sierotą. Jest w prywatnej szkole średniej z internatem, za którą płacimy.
      Członkowie wspólnot podstawowych pomagając biednym pożyczają im pieniądze, kiedy są w trudnej sytuacji. Np. na początku roku szkolnego, gdy ktoś ma więcej dzieci w szkole, potrzebuje jednorazowo więcej pieniędzy. Taką pożyczkę może powoli spłacać.

Poznajemy sytuację rodzin
      Ks. Andrzej: Idziemy do rodziny, która jest wspierana finansowo w ramach "Adopcji Serca". Matka rodziny jest wdową. Jej mąż zmarł śmiercią naturalną w 1989 r. Kobieta ma pod opieką 14 dzieci, które żyją w dwóch domach, z tego 4 własnych, natomiast pozostałe to sieroty przygarnięte z kilku spokrewnionych rodzin. Ich rodzice zginęli w czasie wojny. Matka większą część tygodnia przebywa w jednym domu, pozostały czas spędza w drugim. Tam są dwie starsze dziewczynki - jedna ma 15, druga 13 lat. Obie pomagają w wychowaniu młodszych dzieci. Starsza jest dłużej w szkole - chodzi do szkoły średniej. Młodsza przygotowuje jedzenie, a matka zagląda tam od czasu do czasu, by wszystkiego dopilnować. Starsze dziewczynki są dla niej dużą pomocą, gdyż więcej czasu spędza z młodszymi dziećmi. Zadanie, którego się podjęła, jest niełatwe. Gdy jest zmęczona, strapiona, przychodzi do sióstr wyżalić się oraz po radę i pomoc. Dzięki pomocy, którą za pośrednictwem sióstr otrzymuje od Maitri, może jakoś związać koniec z końcem. Niemal wszystkie dzieci uczą się w szkole. Tylko jedna dziewczynka uczęszcza na kurs szycia i gospodarstwa domowego, a w wolnym czasie więcej pomaga matce w domu. Troje sierot w szkole średniej i troje w podstawowej jest zwolnionych z opłat za szkołę, natomiast pozostałe płacą dzięki pomocy sióstr. Dzieci są zdolne i bardzo chętne do nauki - to daje im nadzieję na lepszą przyszłość. Otrzymywały przybory szkolne z darów przysłanych z Polski. Warto im pomagać, gdyż ta pomoc jest dobrze wykorzystana.
      Matka rodziny jest wdzięczna za pomoc materialną. Prosi jednak również o modlitwę, gdyż podołać samotnemu wychowywaniu takiej gromadki nie jest łatwo. Potrzebne są nie tylko środki materialne, ale też siła duchowa, by dobrze pokierować dziećmi.
      Następny dom, w którym jesteśmy, jest zorganizowany przez proboszcza i siostry. Samotna dziewczyna w wieku 22 lat podjęła się opieki nad 19 sierotami. Skończyła tylko szkołę podstawową. Poświęcając się tej rodzinie nie ma możliwości, czasu i środków, by chodzić do szkoły średniej. Podjęła się niełatwego zadania. Druga dziewczyna jest niewiele młodsza, pomaga w domu, ale jest niestety słabo rozwinięta umysłowo. Z tego powodu nie chodzi do szkoły. We dwie opiekują się domem. Obie są niezamężne.
      Proboszcz i siostry starają się pomóc tej rodzinie, by zapewnić pewne minimum niezbędne do życia - przez dary rzeczowe, opłacenie szkoły dla dzieci czy innych wydatków. Dzieci pochodzą z różnych stron, Niektóre są spokrewnione, inne zupełnie obce. Wszystkie są sierotami. Parafia pomogła wyremontować i wyposażyć dom, aby dzieci mogły stworzyć rodzinę. Udało się. Dzieci mimo trudnej sytuacji są pogodne, gdyż mają tu naprawdę rodzinną atmosferę. Są tu trzej chłopcy, reszta to dziewczynki. Troje dzieci chodzi do szkoły średniej, pozostałe do podstawowej. Najstarszy chłopiec jest na kursie prawa jazdy. Chce być kierowcą, by zarabiać i pomóc swojej nowej rodzinie. Zrezygnował ze szkoły, gdyż nauka mu nie szła. Jest raczej nastawiony na życie praktyczne.
      S. Marietta: Idziemy do domu rodziny, której ojciec jest w więzieniu (bardzo wielu ludzi siedzi w więzieniu niewinnie z powodu fałszywych donosów, gdyż komuś coś się nie podobało). Żona nosi mu żywność do więzienia. Jest im ciężko. W tym domu jest sześcioro dzieci. Matka przychodzi z dziećmi do ośrodka dożywiania. Najstarszy chłopiec w zeszłym roku skończył szkołę podstawową. Bardzo chce się uczyć w szkole średniej, ale nie ma pieniędzy. Chłopiec ma 12 lat, drugi 6 lat, dziewczynka 10 lat, mała 4 latka. Z powodu złego odżywiania ma wzdęty brzuszek. W dzień nie jedzą wcale. Bardzo dużo jedzą wieczorem i potem trawią powoli w nocy. Bardzo często chorują na żołądki oraz z powodu braku białka w pożywieniu. Przyczyną wzdętego brzuszka może być też robaczyca. Nie ma pieniądzy na leczenie. Rodzina ma przede wszystkim problem z utrzymaniem dzieci. Matka robi wszystko, by wysłać dzieci do szkoły. Jedno z powodu biedy i zagłodzenia już nie chodzi do szkoły, tylko do ośrodka dożywienia, by otrzymać coś do jedzenia i wyzdrowieć. Inne dzieci uczą się w szkole podstawowej, mimo że są bardzo biedne.
      Ojciec kolejnej rodziny zmarł w więzieniu. Ich dom został zniszczony w czasie wojny. Rodzina mieszka w opuszczonym domu, który przydzieliła im gmina. Ale mogą zostać w każdej chwili usunięci, gdyby wrócił właściciel. Sufit z trzciny leci na głowę, brakuje dachówek... Pod dachem piszczą szczury. Jest tu tylko jedna niewielka izba. Na klepisku leżą maty, na których w dzień siedzą, a w nocy śpią. Pomieszczenie służy też za kuchnię z paleniskiem z trzech kamieni. Tylko tu można przyjąć gości. Dom nie zamyka się, a w czasie deszczu na pewno leje się do środka, bo ściany są czarne od wody. Kobieta ma czwórkę dzieci. Najstarsze w zeszłym roku skończyło czwartą klasę szkoły podstawowej. Dalej się nie uczy z braku pieniędzy. Kobiety na to nie stać, więc musiało przerwć naukę. Inne dzieci są młodsze i do szkoły jeszcze nie chodzą. Pójdą dopiero w następnych latach.
      Siostra mówi kobiecie, że chcemy jej pomóc. Przyszliśmy nie tylko po to, by ją zobaczyć i by skończyło się na niczym. Zobowiązujemy się, że będziemy płacić dzieciom za szkołę, ale o ubranie i jedzenie musi się starać sama, jak do tej pory. Ale dziecko, które przerwało naukę, w tym roku już do szkoły nie pójdzie. Jest połowa roku szkolnego. Pozostały mu dwie klasy. Jak się będzie dobrze uczyć, dobrze byłoby je posłać do szkoły średniej, by choć jedno dziecko z rodziny mogło się uczyć dalej. Gdy skończy liceum, łatwiej znajdzie pracę i będzie mogło pomóc rodzeństwu, co w Rwandzie jest bardzo częste. Jeżeli najstarsze z rodzeństwa, zdobyło wykształcenie, pomaga młodszym.
      Mąż kolejnej kobiety jest w więzieniu, także jej ojciec. Nie mogła mieszkać w swym domu, bo bała się, że przyjdą i ją zabiją. Ukrywała się przez cały rok w odległej miejscowości, mieszkając z dziećmi w malutkim domku. Nie poszły do szkoły. Straciły rok, choć zależało jej, by dzieci uczyć. Ale bali się o życie. Miała też problem z pracą. Mimo że była zaangażowana przez ministerstwo, nie mogła się pokazywać. Gdy dowiedziała się, że mąż będzie zwolniony, wróciła do domu. Teraz jest szczęśliwa, że może pracować. Przedtem nie miała nawet na podróż do Kigali, by załatwić papiery do zwolnienia męża. Teraz ma wszystko, co potrzeba, a dzieci się uczą.

Rozmawiał Wojciech Zięba


[Spis treści numeru, który czytasz]
[Skorowidz  tematyczny artykułów]
[Strona główna]      [Napisz do nas]