Znak Ruchu Maitri MY A TRZECI ŚWIAT
Pismo gdańskiego ośrodka
Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI
Nr 5 (15), czerwiec 1997

GŁODNE DZIECI RWANDY

      Będąc w Rwandzie odwiedziłem kilka prowadzonych przez siostry zakonne ośrodków dożywiania dla zagłodzonych dzieci. Teoretycznie powinny one funkcjonować przy każdym ośrodku zdrowia. Faktycznie działają przede wszystkim przy ośrodkach misyjnych. Przyjrzyjmy się ich pracy i problemom, które próbują rozwiązywać.

      Rwanda jest jednym z najbiedniejszych krajów świata. Przeciętny jej mieszkaniec jest tak biedny, że może sobie pozwolić najwyżej na jeden posiłek w ciągu dnia - najczęściej pod wieczór. Już małe dzieci są tak wychowywane, że o drugi posiłek nie wolno nawet prosić. Spożywa się tu głównie ziemniaki, fasolę, sorgo... Ludzie w Rwandzie bardzo pragną jeść fasolę. Gdy jej nie mają, są nieszczęśliwi. Jest to dla nich niemal jedyne źródło białka. Często mają jednak tylko ziemniaki i... wodę. W ich jednostronnym pożywieniu brakuje wielu niezbędnych składników - witamin, białka. Nigdy nie brakowało w Rwandzie zagłodzonych dzieci. Wiele umierało przed osiągnięciem piątego roku życia. Dziś ilość zagłodzonych dzieci gwałtownie wzrasta na skutek zniszczenia kraju przez trwającą od 1990 r. wojnę. Znaczną część zagłodzonych dzieci stanowią sieroty, zwłaszcza w rodzinach, gdzie sieroty żyją same, bez opieki dorosłych. Gdy się zajdzie do takich dzieci i pyta, co będą jeść, często odpowiadają: "Dzisiaj nic, bo nam nikt nic nie dał". Jak sąsiedzi coś dadzą, to sobie ugotują. A jak nie dadzą, to są głodne. Niestety, ludzie w Rwandzie często nie umieją się dzielić - sieroty więc głodują.
      Z odwiedzin w domach u sierot utkwiła mi głęboko w pamięci sytuacja, gdy zajrzeliśmy do garnka jednej z rodzin, składającej się z szóstki sierot, z których najstarsza dziewczynka ma 14 lat. Dzieci są same, nie mają żadnej opieki. W garnku była tylko mała grudka gotowanych na wodzie ziemniaków. - To dla najmłodszej siostry - wyjaśniła najstarsza. - Dla innych nie ma nic.

Funkcjonowanie ośrodków dożywiania
      W Rwandzie misyjne ośrodki zdrowia są dość dobrze zorganizowane. Wszystkie są standardowe. Posiadają szpitalik, salę porodową, ośrodek dożywiania. Jest tu zupełnie inaczej niż np. w Zairze, gdzie każdy może sobie zorganizować ośrodek zdrowia tak, jak chce. Ośrodek zdrowia i dożywiania stanowi administracyjnie jeden kompleks.
      Dzieci w wieku od 0 do 5 roku życia są objęte stałą kontrolą. Powinny przychodzić wszystkie, ale matki często przychodzą dopiero wtedy, gdy dzieci zaczynają chorować.
      Każde dziecko zapisane do ośrodka dożywiania ma swoją kartę, na którą wpisywane są wszystkie szczepienia. Matki z dziećmi zdrowymi muszą przychodzić raz w miesiącu na kontrolę wagi w stosunku do wzrostu i wieku. Dzieci chore są ważone i mierzone co 2 tygodnie. Jeżeli nie mają odpowiedniej wagi, muszą zostać na leczeniu szpitalnym. Wtedy kontrolę ich wzrostu przeprowadza się codziennie. Każde dziecko ma swoją kartę - każdego dnia wpisuje się jego wagę.
      W państwowych ośrodkach zdrowia sytuacja jest zupełnie inna. Często nie mają leków, nie mają podstawowych materiałów do leczenia, a ośrodki dożywiania w wielu miejscach prawie w ogóle nie funkcjonują. Działają tylko przy ośrodkach kościelnych. Ośrodki państwowe odsyłają do nich albo w ogóle nie interesują się chorymi z głodu. Tłumaczą, że nie otrzymują wystarczającej ilości żywności i nie mają funduszy na jej zakup. W rezultacie mniej liczne ośrodki misyjne obsługują większą część pacjentów.

Marazm
Choroby głodowe
      Choroby spowodowane niedożywieniem to głównie marazm i kwasiorkor. Marazm jest powodowany brakiem produktów energetycznych, a niedożywione dzieci są całkowicie wychudzone. Natomiast kwasiorkor jest powodowany brakiem białka w pożywieniu. Rwandyjskie dzieci mleka nie widzą nigdy - tylko u bogatych; inni nie są w stanie kupić. Kwasiorkor objawia się głównie obrzękami na całym ciele. Zamiast tkanki tłuszczowej jest woda. Po naciśnięciu skóry palcem pozostaje dołek. Skóra na nogach pęka, jak kora na brzozie. Każdy dotyk sprawia ogromny ból. Nawet oczy są obrzęknięte i na początku dziecko nic nie widzi. Włosy siwieją i prostują się. Zagłodzony mózg nie rozwinie się. Później dzieci męczą się, a nauczyciele z nimi. Nie mogą się nic nauczyć, najwyżej przepisują z tablicy, a w domu pytają, co to znaczy... Ratuje się je, ale potem jest z nimi ciężko - nic nie rozumieją.

Odwiedziny w ośrodku
      Idziemy do ośrodka dożywiania. Niektóre dzieci na nasz widok płaczą - matki często straszą niegrzeczne dzieci białymi, mówiąc, że zostaną przez nich zjedzone.
      Opowiada siostra, odpowiedzialna za jeden z ośrodków dożywiania: - Pracuje tu sześć osób. Obok podstawowej pracy dwa razy w tygodniu prowadzą też szczepienia. Od listopada ubiegłego roku dwa razy w tygodniu, w poniedziałki i czwartki, rozdajemy żywność dla dzieci w wieku od 0 do 5 roku życia, które wróciły z Zairu. Żywność, którą rozdajemy, dostarcza Caritas. Ostatnio miałyśmy też pomoc z Niemiec.


Zagłodzone dziecko rwandyjskie z obrzękami głodowymi (kwasiorkor)

Zagłodzone dziecko
rwandyjskie z obrzękami
głodowymi (kwasiorkor).



Przebieg leczenia
      Największą troską sióstr są dzieci zagłodzone i umierające z głodu. Przebywają tu dzień i noc. Trudno jest doprowadzić je do normy, gdyż głód spowodował całkowite wyczerpanie organizmu. Jest mnóstwo głodnych, niedożywionych sierot. Pozostają w ośrodku kilka miesięcy, aby wyleczyły się z głodu i opuchlizna całego ciała zginęła. Takie dzieci nie mają apetytu. Są apatyczne, smutne, nie uśmiechają się i mało się ruszają. Z początku dostają mleko na pół z wodą i trochę oleju. Dzieci płaczą, bo widzą, jak inne jedzą. Czują głód, lecz jeść nie mogą. Żołądek nic nie przyjmuje. Nie można dać im normalnego jedzenia, bo by umarły. - Ostatnio miałyśmy taki wypadek. Ktoś zlitował się nad płaczącym dzieckiem i dał mu fasolę. Dziecko całe pożółkło. Natychmiast odwiozłyśmy je do szpitala, ale w drodze zmarło.

W ośrodku dożywiania.
      Wyleczenie dziecka z choroby głodowej trwa długo. Opuchlizna schodzi powoli, zaczynają chudnąć. Znaczy to, że maleje ilość płynów w tkankach. Zaczynają normalnie jeść i stopniowo dochodzą do właściwej wagi. Leczy się specjalną dietą bogatą w białko, podając np. jajka, krew, mleko. Fasola też jest dobra. O mięsie nie ma mowy, bo jest strasznie drogie. Codziennie do ośrodka przychodzą matki z dziećmi, które dostają pożywną zupę mleczną z mąką z sorga. - Żadnych leków się nie daje, żeby matka zobaczyła, iż leków nie trzeba. One przychodzą, żeby dzieci leczyć, a to jedzeniem się leczy, a nie lekami. Dlatego nic nie dostają, nawet witamin, których zresztą tu w ogóle nie oglądamy.
      - Wśród powracających z Zairu mieliśmy też niedożywione osoby dorosłe. Wymagały prawidłowego żywienia, przychodziły na kontrole, a niekiedy nawet musiały zostawać na miesiąc czy dwa. Leczenie dorosłych jest jeszcze dłuższe i trudniejsze, niż dzieci.
      Opowiada inna siostra: - Przychodzą młode matki z zagłodzonymi oseskami. Straciły pokarm, bo same są niedożywione. Dziecku trzeba natychmiast podać mleko. Jeżeli mamy pieniądze, kupujemy je. Jest jednak bardzo drogie. Jeśli nie mamy, dziecko musi umrzeć... Siostra bezradnie rozkłada ręce. Ile razy stała już wobec takiej sytuacji?

Zajęcia dla matek
      Zdarza się, że matkom nie tylko brakuje środków, ale też nie umieją karmić swoich dzieci, ani się nimi właściwie opiekować. W ośrodkach dożywiania uczą się praktycznie wszystkiego. Korzystają z różnych porad, zwłaszcza z zakresu higieny i prawidłowego odżywiania dzieci. W ośrodkach są piękne, kolorowe plansze, przedstawiające rozwój dziecka oraz zasady prawidłowego żywienia. Mogą z nich korzystać nawet analfabeci, gdyż wszystko jest na rysunkach.
      Każdy ośrodek ma też ogród. Matki, które przychodzą prosić o dożywianie, jednocześnie pracują w ogrodzie, żeby we własnym zakresie, o ile jest to możliwe, uzyskiwać warzywa świeże i z własnej uprawy. Przy tym uczą się uprawy warzyw, które w Rwandzie są niemal nieznane (ludzie nie chcą zbytnio sadzić np. marchwi czy innych pochodzących z Europy warzyw, które mają dużo witamin, gdyż ich kształtowane przez pokolenia nawyki kulinarne są inne). Dzięki temu kobiety nie czekają godzinami bezczynnie na swoją kolejkę, lecz sensownie wykorzystują czas dla siebie i swych dzieci.
      Ponieważ kobiety nie wiedzą, jak przyrządzić nieznane im warzywa, uczą się tego pod kierunkiem sióstr, przygotowując na miejscu posiłki dla dzieci. Później dla sprawdzenia, czy zapamiętały, co włożyć do garnka, muszą przynieść próbkę potrawy.
      Wymaga się też choćby symbolicznego wkładu kobiet w utrzymanie ośrodka i przygotowywanie posiłków. Każda musi coś przynieść - kawałek drzewa, troszkę fasoli, jajko czy coś zielonego, aby wiedziały, że muszą się o te rzeczy starać. Później to jedzą ich dzieci.

Poznajemy losy pacjentów
      Do ośrodka przyszła matka z zagłodzonym dzieckiem. Ma jednak problem - mąż jest w więzieniu, a dom z małymi dziećmi został na łasce losu. Chce więc wracać, bo mogą jej ten dom zabrać. Często się tak zdarza, że wykorzystuje się nieobecność dorosłych i zajmuje dom, a potem nie ma gdzie wracać. Dlatego choć dziecko nie wyzdrowiało, domaga się, by wrócić do domu.
      Drugie zagłodzone dziecko, które widzimy, straciło już po wojnie ojca, zabitego przez obecne władze, a matka jest w więzieniu. Dziecko zostało w ośrodku, gdyż nie ma dachu nad głową i nic do jedzenia.
      W piątek wydaje się żywność dla pozostających w ośrodku na weekend. Jest tu 3 płatnych pracowników. Jednego przysłało do pracy ministerstwo. Drugiego opłacają ze swych składek kobiety, które przychodzą się uczyć właściwego żywienia dzieci - dają co miesiąc po 100 franków rwandyjskich (1 zł).
      Wszystkich zagłodzonych dzieci z terenu parafii jest ok. 700. Jest 5 grup do południa. W każdej grupie jest ok. 50 kobiet. Siostry kupiły dzisiaj 3 kozy. Miały w ośrodku jeszcze dwie. Kobiety, które najlepiej współpracują z odpowiedzialnymi, dostaną po jednej kozie do domu. Pierwszy przychówek zwrócą do ośrodka dla następnych kobiet. W ten sposób wspomagane są rodziny - piją mleko, jedzą mięso z kóz. Koza jest bardzo droga. Kosztuje 10.000 franków. Jest to miesięczny zarobek wykwalifikowanego pracownika.
      W innym ośrodku znajduje się ok. 500 dzieci. Opowiada siostra przełożona:
      - Obecnie w Rwandzie jest bardzo wiele zagłodzonych dzieci, a ilość ich gwałtownie wzrasta. Przynoszą je do ośrodków dożywiania, prosząc o pomoc. Ojcowie są w więzieniu lub nie żyją, a kobiety nie mają dla dzieci jedzenia, nie mają pracy, nie mają pola... Ostatnio do więzień trafiają coraz częściej również kobiety. Dzieci zostają same.
      - Tutaj śpią kobiety z zagłodzonymi dziećmi. Jest tu dla nich bardzo prosty szpitalik. Nie ma tu warunków europejskich, gdyż to nie zdaje egzaminu. Prześcieradła kradną... Domagam się od nich zawsze, żeby był porządek, by nie skakały pchły, podłoga była wymyta, naczynia do jedzenia czyste. Niedożywione dzieci pozostają tu dzień i noc. Troje nam umarło. Wieczorem było dobrze, a rano już nie żyły. Umarły z głodu, bo matka za późno je przyniosła, więc ta sala jest smutna.
      Podchodzimy do pacjentów. Siostra zna historię każdego z nich:
      - Ta kobieta przyszła z Zairu. Sama nie jadła i nie miała co dać dziecku, nie miała dla niego mleka. Ludzie szli po trzy miesiące przez bagna, przepaście. Tu przychodzili, zatrzymywali się na tydzień. Są to straszne rzeczy. Daliśmy im leczenie, odpoczęli, potem dostali pieniądze na podróż. Szli tędy z Tanzanii do granicy Burundi pieszo. Dzieci miały nóżki całe w ranach, pozawijane w suche liście bananów. Musieli iść polnymi drogami, do Kigali im wejść nie pozwolono. Chcą, żebym im kupiła motykę do uprawiania ziemi. Kosztuje 1.000 franków. Nie mam, a sąsiedzi nie chcą pożyczać, bo się niszczy i też potrzebują. Mąż jest w więzieniu. Ona ma kawałek ziemi i nie ma czym jej uprawić. W domu ma 6 dzieci. Chce je przynieść do lekarza. To dziecko chciała pilnować w domu, by móc uprawiać ziemię, ale jej nie pozwolę. Ludzie są bardzo zniechęceni. Kobiety niekiedy nie chcą się nawet leczyć. Wolą umrzeć. Ale ona widać bierze się do życia, chce pracować.
      - To dziecko ma 5 miesięcy i waży 4 kg (powinno ważyć przynajmniej 10 kg). Matki mogłyby zostawać tu ze swoimi dziećmi, ale w domu nie ma nikogo, kto by się zajął pozostałymi. To jest nierzadko cała tragedia.


Ojciec zastępczy.
      - Widzimy tu zastępczego ojca - jest to żylasty, wychudzony mężczyzna. Wychowuje 4 sieroty. Dwie były zagłodzone, trafiły do ośrodka dożywiania. Dwie dziewczynki są z nim, a dwie są w szkole. Jest sam z tymi dziećmi, żonę mu zabili. Ubrał je cudacznie, Nosi dzieci na plecach, na ramionach... Jak nie ma kobiety, to musi, gdy dziecko jest chore i trzeba je leczyć. Muszę pójść zobaczyć, jak mieszka - mówi siostra.

Byłem głodny, a daliście mi jeść...
      Siostry w ośrodkach dożywiania przez swoją pracę codziennie odpowiadają na te słowa Chrystusa. Są żywym świadectwem Bożej miłości i dobroci. Ich praca jest jednak możliwa tylko dzięki ofiarności ludzi dobrej woli, również w Polsce, którzy też pragną na te słowa odpowiedzieć. Część funduszy, przekazywanych przez Ruch Maitri do Rwandy, jest wykorzystywana na zakup żywności dla sierot i finansowanie ośrodków dożywiania. Dzięki ofiarności ludzi w Polsce wiele dzieci uratowano od śmierci z głodu.
      Los głodujących sierot jest wyzwaniem dla każdego z nas. Mówi Matka Teresa z Kalkuty: "Jeżeli biedni musieli umierać z głodu, to nie znaczy, że Bóg się o nich nie troszczy. Znaczy to natomiast, że ty i ja niczego im nie daliśmy, nie staliśmy się narzędziami miłości w ręku Boga, by dawać im chleb i ubranie. Znaczy też, że nie rozpoznaliśmy Chrystusa, który ponownie przyszedł w nędznym przebraniu człowieka ubogiego, bezdomnego, osieroconego dziecka". Wspomnijmy te słowa, gdy będziemy siadać do naszych dostatnio zastawionych stołów.

Wojciech Zięba


[Spis treści numeru, który czytasz]
[Skorowidz  tematyczny artykułów]
[Strona główna]      [Napisz do nas]