Znak Ruchu Maitri MY A TRZECI ŚWIAT
Pismo gdańskiego ośrodka
Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI
Nr 1, styczeń 1996

DZIECI RWANDY

      Rwanda jest zaliczana przez ONZ do grupy 25 najbiedniejszych krajów świata. Ma to fatalny wpływ na życie dzieci w tym kraju.

      Przeciętna rodzina rwandyjska ma 5 dzieci, ale zdarzają się i takie, które mają ich 8-9, rzadziej 3-4. Przez pierwsze dwa - trzy lata życia dziecka matka nigdy się z nim nie rozstaje. Nosi je zawsze na plecach i wszędzie z nim chodzi - w pole, do kościoła...
      Z powodu dużej śmiertelności kobiet przy porodach jest w Rwandzie wiele sierot. Dlatego przy placówkach misyjnych są organizowane sierocińce, w których przebywają dzieci - najczęściej w wieku do 5 lat.
      W większych miastach są ośrodki zdrowia. Za wizytę u lekarza trzeba jednak płacić. Choć jest to opłata tylko symboliczna, i tak wielu na nią nie stać. Dlatego chorzy, a także rodzice z chorymi dziećmi często przychodzą do lekarza, gdy jest już za późno.
      W kraju tym tylko 60% dzieci chodzi do szkoły, gdyż rodziców nie stać na opłaty za ich naukę, choć są one również bardzo niskie. Nie stać ich też na kupno tabliczek, na których dziecko mogłoby się uczć pisać, oraz ubrania szkolnego. Wyposażenie uczniów w pierwszych klasach ogranicza się najczęściej tylko do tabliczki i rysika, później do kilku zeszytów - podręczniki są luksusem dostępnym tylko dla bogatych. Zasadniczo uczą się tylko chłopcy. Dziewczęta nie mają raczej szans na ukończenie szkoły średniej.
      W Rwandzie zawsze istniał problem głodu. Rwandyjczycy jadają raz dziennie, najczęściej w godzinach popołudniowych. Dzieci są uczone, że nie wolno im częściej prosić o jedzenie. Przy placówkach misyjnych są więc ośrodki dożywiania dla dzieci zagłodzonych, z pomocy których korzysta po 200-300 dzieci, najczęściej przynoszonych przez matki. Przy okazji uczą się one prawidłowego odżywiania dzieci, przygotowywania posiłków, pracy na polu i uprawy roślin, które są zdrowe i nie zagrażają zdrowiu dzieci.

Sieroty wojenne w Rwandzie
      Jednym z poważniejszych problemów w Rwandzie jest dziś los setek tysięcy sierot, którym wymordowano rodziców, a nierzadko i całe rodziny - często na ich oczach. W samej Rwandzie jest ich ok. 150 tys., wiele przebywa też w obozach uchodźców za granicą. Misjonarze starają się zapewnić im warunki do życia i rozwoju. Oddajmy im głos - oni sami najlepiej przedstawią swoją pracę.

Pisze ks. Stanisław Filipek, Pallotyn:
      Sierpień 1994: "W okresie od 20.06.do 31.07. przyszliśmy z pomocą sierotom w następujących miejscowościach: Nyamata - 2.000 sierot; Ruhuha - 800 sierot; Rwamagana - 1.500 sierot; Ruhango - 750 sierot. W sumie udało się przewieźć ponad 70 ton żywności, też lekarstwa, koce, mydło, materace, namioty, garnki, pieniądze - najpierw małym samochodem dostawczym, później dużymi 16-tonowymi ciężarówkami. Pomoc ta od początku sierpnia jest jeszcze większa."
      Grudzień 1994:"Przemierzając drogi Rwandy widzieliśmy ogrom potrzeb ludzi, a zwłaszcza osieroconych dzieci. To, co mogliśmy dla nich zrobić, było kroplą w oceanie potrzeb. Dzięki pomocy finansowej z Polski, udało nam się zorganizować i dostarczyć w okolice Butare 25 ton żywności, koce i leki. 2.500 sierot z Nyamata dostało dwa 15-tonowe samochody żywności, mydło, koce i materace. W Ruhuha dla 800 sierot dostarczono dwie ciężarówki żywności. Sieroty w parafii Rwamagana i Ruhango otrzymały po jednej ciężarówce żywności. Nasi dobrodzieje z Polski swoją pomocą ocalili wiele dzieci od śmierci głodowej.
      W Nyamata zorganizowano już trzy sierocińce: jeden prowadzony przez rwandyjskie Siostry Benebikira ma około 1.000 dzieci; drugi prowadzony jest przez Belga, ks. Simonsa, oraz dwóch księży Włochów. Założyli ten sierociniec wspólnie, nie mając nic. Nie było tam nawet odpowiednich pomieszczeń. Od Czerwonego Krzyża otrzymali namioty, my szybko zorganizowaliśmy dostawę kocy, odzieży i żywności, którą zakupiliśmy w Burundi. Potem zajęliśmy się sierocińcem w Ruamagana z 1.500 dzieci, oraz w Kibungo z ok. 2.000 dzieci. Przesyłaliśmy głównie ciężarówki z żywnością.
      Sierocińce są w każdym większym mieście. Liczą średnio po 500-800 dzieci. Naszym celem jest niesienie pierwszej pomocy, zaspokajanie doraźnych potrzeb. Wiemy przy tym, że sierocińce nie mogą być rozwiązaniem ostatecznym. Trzeba zająć się organizacją rodzin zastępczych w całym kraju."
      "Wojna, która w kwietniu 1994 r. przybrała katastrofalne rozmiary, nie oszczędziła ośrodka niepełnosprawnych w parafii Gikondo, położonego na terenie walk. Warsztaty i domy mieszkalne zostały ograbione i spalone. Jak wszędzie w Rwandzie, tak i tu nie brakowało zabitych. Ci, którym udało się przeżyć, pozostali na miejscu wraz z licznymi chorymi, wdowami i sierotami, którym trzeba pomóc i dać nadzieję.
      Nie chodzi przy tym o tworzenie sierocińców, ani tym bardziej getta dla niepełnosprawnych, ale o włączenie ich w życie społeczne, resocjalizację, znalezienie dla wszystkich sierot rodzin zastępczych, w których znalazłyby opiekę i ciepło rodzinne, a także możliwość pełnego rozwoju. Dla tych, których na razie nie udało się umieścić w rodzinach, stworzyliśmy cztery domy rodzinne, prowadzone przez młodych chłopców i dziewczęta. W razie konieczności można je będzie powiększyć. Z powodu wojny ilość sierot stale rośnie, zaś nasze środki coraz bardziej się kurczą. Najważniejszymi problemami ośrodka jest głód, choroby, brak odzieży i mieszkań. Mimo to trzeba zająć się sierotami i wdowami, wciąż przerażonymi ostatnimi wydarzeniami, trzeba znaleźć dla tych niepełnosprawnych, którym udało się przeżyć, środki do zarabiania na życie. Trzeba przywrócić im nadzieję i chęć do życia. By sprostać temu wyzwaniu, potrzebna jest pomoc wielu ludzi dobrej woli."
      Wspomina siostra Marta Litawa, Pallotynka:"W sierocińcu mamy dzieci, których rodzice zginęli w czasie walk na południu. Przywoziliśmy te, które były najbardziej narażone na choroby. Pamiętam małą, 10-letnią Alinkę, ważącą 10 kg. W ciągu dnia podawano jej tylko pół kubka jakiegoś napoju. Przeżyła - została adoptowana do Francji."

Sieroty w obozach uchodźców
      Pisze siostra Alice Nabukalu z Ugandy: "Miliony uciekinierów przez dłuższe okresy czasu głodują lub z głodu i różnych chorób umierają. Nie ma żywności, leków ani dachu nad głową. Dzieci i starcy muszą spać w zimnie na dworze. Tysiące sierot tuła się po lasach, chaszczach, w pobliżu rzek.
      Dzieci i niemowlęta z otwartymi ranami ukrywają się pomiędzy martwymi ciałami rodziców i często ssą martwą pierś. Takie straszne rzeczy dzieją się teraz codziennie w Rwandzie. Wydaje się, że świat jest głuchy na to, co się tam dzieje. Dlaczego? Prawdopodobnie dlatego, że o tym nie wie.
      Siostry klawierianki wspólnie z miejscowymi franciszkankami zdecydowały się iść do terenów, gdzie toczą się walki, by cierpieć wraz z niewinnie cierpiącymi. Pomimo powagi sytuacji spieszymy z pomocą niewinnym dzieciom, które jeszcze żyją, a także kobietom i dzieciom, które zostały poranione. Niedawno udało nam się przewieźć 43 małe dzieci do Włoch, ale jest to bardzo kosztowne. Dlatego za granicą w Ugandzie został wybudowany ośrodek, który troszczy się o wszystkie ewakuowane dzieci.
      Potrzebujemy Waszej pomocy, abyśmy mogli wypełnić swoje zadanie - dokończyć organizację ośrodka. Proszę Was, gdy jecie w domu, wyobraźcie sobie te tysiące ludzi, którzy nie mają ani kawałka chleba by zaspokoić swój straszny głód. Pomóżcie, proszę!"
      Mówi ks. Adam Pacuła, Pallotyn: "Byłem w obozie dla uchodźców w Buhimba w Zairze. Sierociniec oddzielony jest od obozu. Znajduje się tam ok. 12 tysięcy dzieci. Cały obóz-sierociniec to ogromne pole namiotowe, podzielone na sektory-sierocińce, nazwane umownie Buhimba 1, Buhimba 2 itd. Każdy sektor ma swój ośrodek zdrowia, szpitalik w małym namiocie, kuchnię i tzw. "mamy", które przebywają z dziećmi przez cały czas. Są to młode Rwandyjki lub Zairki, zatrudnione przez organizacje, które założyły sierociniec. Pacują tam też siostry zakonne.
      Wiele dzieci choruje. Trzeba walczyć z brudem i wszami. Epidemia jest już opanowana, ale ludzie umierają także na inne choroby lub z przemęczenia i wycieńczenia.
      Dzieci z sierocińców mają zapewnione warunki do przeżycia, namioty, materace, koce, opiekę lekarską, ale już z żywnością bywa różnie w zależności od napływających darów. W jednym z sierocińców któreś z dzieci przyznało się: "Proszę księdza, my już dwa dni nic nie jedliśmy". Żywności i leków potrzeba w wielkich ilościach.
      Jeszcze większym problemem jest zaopatrzenie w żywność w obozach, gdzie dużo dzieci jest głodnych. Na osobę raz w tygodniu przypada 3/4-litrowa puszka fasoli i mąki kukurydzianej. Raz na tydzień! Puszka nie ma nawet kilograma. Żywność tę rozdaje Caritas lub siostry zakonne. Resztę muszą kupić sami, o ile mają jakieś pieniądze."

W ramionach misjonarza.
Nazaret - nowy dom dla sierot
      Przy parafii św. Wincentego w Gikondo, jednej z pięciu parafii Kigali, stolicy Rwandy, od września 1994 r. funkcjonuje projekt Nazaret. Fragmenty listów ks. Filipka obrazują jego powstawanie i rozwój.
      Grudzień 1994: "Parafia Gikondo chcąc rozwiązać problem ogromnej liczba sierot pozostawionych praktycznie samym sobie, z miejsca ruszyła z projektem pomocy. Jego narodziny były chrześcijańską odpowiedzią na wyzwanie chwili. Większość z sierot podczas bratobójczych walk utraciła rodziców, a niektóre i rodzeństwo. Twórcy projektu od pierwszej chwili jego istnienia postanowili umieszczać sieroty w rodzinach zastępczych. Oblicza się, że w parafii jest 1.300 sierot.
      Niektórymi sierotami zaopiekowały się rodziny sąsiadów - to spowodowało podwojenie lub potrojenie liczby dzieci w tych rodzinach. Dużą liczbę sierot przyjęły wdowy mające swoje dzieci, również sieroty wojenne. Są wdowy, które mają 10 dzieci na wychowaniu. Inne dzieci żyją same w domu, a najstarsze, 10 - 12-letnie dziecko jest odpowiedzialne za rodzeństwo. Są też dzieci żyjące na ulicach lub w opuszczonych domach.
      Celem projektu Nazaret jest wspieranie rodzin, które przyjęły sieroty, aby mogły dobrze wypełnić swe zadania rodzicielskie; wyszukiwanie opuszczonych sieroty i umieszczanie ich w rodzinach zastępczych. Dla sierot, których nie da się umieścić w rodzinach, trzeba zorganizować domy opieki.
      Personel projektu liczy 6 osób, w tym 2 siostry Pallotynki i 4 młodych współpracowników świeckich. Prace prowadzi się w grupach. Zajęcia trwają od 8.00 do 12.00 i od 13.00 do 17.00. Godziny popołudniowe są przeznaczone na wizyty domowe według ustalonego harmonogramu, aby zobaczyć warunki życia sierot w rodzinach zastępczych, a także wspierać materialnie same rodziny. Są to często rodziny bardzo biedne, dla których już zwykły koc może być wielką pomocą. Od 1.10. do 31.11. odbyliśmy 195 wizyt domowych w 129 rodzinach.
      Dla adoptujących rodziców organizuje się comiesięczne spotkania, pozwalające im na wymianę doświadczeń, przekazywanie sobie rad, uczenie się lepszych sposobów wychowywania dzieci. Staramy się podtrzymywać te rodziny duchowo i moralnie. Dwa razy w miesiącu organizujemy spotkania sierot, aby pomiędzy sobą porozmawiały, razem się pobawiły, a zwłaszcza aby zobaczyły, iż nie tylko one utraciły drogie sobie osoby. Jest to dla nich okazja wzajemnego pocieszania się w ich sierocej doli."
      Styczeń 1995:"Pomagamy 1.337 sierotom (wśród nich 1140 poniżej 14 lat, 197 powyżej). Odwiedzamy regularnie dzieci w rodzinach, które przyjęły 2, 3 a nawet 5 sierot na wychowanie, rozdając żywność i inne niezbędne rzeczy. Odkrywamy też wciąż nowe sieroty, którymi trzeba się zająć. Podobną pomoc sierotom organizujemy i w innych parafiach."
      Maj 1995: "Aktualnie w "Nazaret" znalazło miejsce prawie 1.400 sierot. Wspólnota przyjmuje wszystkie sieroty, stąd też ogromna różnica wieku poszczególnych dzieci - od kilku miesięcy do 18 roku życia. Nie ograniczamy się do zapewnienia minimum niezbędnego do przeżycia dzieci. W r. 1995 podjęto starania, aby większość sierot mogła rozpocząć nowy rok szkolny.
      "Nazaret" funkcjonuje dzięki wielu ludziom dobrej woli, jak też organizacjom charytatywnym, które zaopatrują sieroty w odzież, koce, leki i inne niezbędne rzeczy. Niektóre ośrodki zdrowia zapewniają częściową opiekę medyczną dzieciom z "Nazaret". Pod koniec 1994 r. z otrzymanych funduszy udało się wyremontować 50 zniszczonych domów wdów, które przyjęły sieroty."
      Pisze s. Weronika Sakowska, Pallotynka: "Pewnego dnia przyprowadzono nam chłopca w wieku 4-5 lat. Znaleziono go na drodze. Nazywa się Dusabe, co znaczy dosłosnie "módlmy się". Opowiada, jak zabito jego ojca. O matce mówi, że była w domu i nic więcej nie pamięta. Wzięła go do siebie młoda dziewczyna o imieniu Basilisse, która należy do wspólnoty "Emmanuel". Chłopiec jest uroczy i wygląda na bardzo zdolnego. Podobnych przypadków jest bardzo dużo.
      Osoby, które przyjęły osierocone dzieci, mają wiele problemów. Któregoś dnia przyszła do mnie kobieta z sześcioletnią siostrzenicą, która mówi do niej: "Ciociu, co ty takiego zrobiłaś, że ciebie nie zabili? Dlaczego zabito moich rodziców?" (Mała widziała, jak zabijano jej mamę i tatę.) I dalej kobieta mówi: "Siostro, czasami nie mam już siły. Mam 4 swoich dzieci i 6 po siostrze. Patrzyłam na śmierć swego męża, widziałam, jak zabito siostrę i jej męża. A dzieci chcą żyć, chcą jeść. Jak zaradzić potrzebom?"
      Pisze s. Odette Musabyimana, Pallotynka: "Każdego dnia po południu wraz z trzema dziewczętami, które nam pomagają, odwiedzamy rodziny zastępcze naszych sierot. Odwiedziny te są bardzo potrzebne zarówno dla dzieci, jak i dla ich "rodziców". Ja również z nich dużo korzystam, choć nie ukrywam, że często wracam przybita, pełna smutku, który rodzi we mnie ich los oraz to wszystko, co widzę i słyszę.
      Przed kilkoma dniami odwiedziłam starszą kobietę, która zaadoptowała jedenaścioro dzieci z kilku rodzin. Uderzyło mnie jej pełne wiary stwierdzenie: "Pan wyprowadził mnie z grobu, gdyż miał dla mnie specjalne zadanie. Krzyż, który mi przygotował w tych sierotach, chcę wziąć i nieść radośnie".
      Znam też inną kobietę, która miała siedmioro dzieci, z których sześcioro zostało zabitych. Teraz przyjęła osiem sierot. Jest dobrą chrześcijanką. Często zaprasza mnie do siebie. Dzieli się ze mną swoimi przeżyciami, opowiada o śmierci swojego męża i dzieci, zamordowanych w okrutny sposób. Mówi o tym ze łzami w oczach, ale bez nienawiści czy chęci odwetu. Przyjmując do siebie sieroty odnalazła sens na dalsze dni swego życia. Powiedziała mi kiedyś z troską: "Jeśli ja umrę, kto zajmie się tymi dziećmi?"

Akcja pomocy sierotom w Rwandzie
      Sieroty w Rwandzie i projekt Nazaret jest wspierany m. in. przez Ruch Maitri. Na końcu 1994 r. przesłaliśmy ok. 900 dolarów na zorganizowanie transportu żywności, na początku r. 1995 ok. 2.200 dolarów dla sierot z Nazaret, zaś na początku listopada 1995 r. wysłaliśmy dla nich kontener zawierający ponad 14 t najniezbędniejszych rzeczy, m. in. ok. 1.500 kg leków, 1.500 kg opatrunków, sprzęt medyczny, koce, odzież. Szykujemy następny transport darów.
      Do akcji tej można się włączyć np. poprzez:

  • ofiarowanie modlitwy w tej intencji;
  • ofiary pieniężne wpłacane na konto ruchu;
  • osobisty udział w organizowaniu pomocy;
  • zachęcanie innych do udziału w tej akcji.
          Pragniemy nawiązać stałą współpracę z wszystkimi ludźmi o otwartym sercu, którzy chcą nieść pomoc najbiedniejszym Trzeciego Świata. Zapoznaj się ze szczegółowymi informacjami.


  • [Spis treści numeru, który czytasz]
    [Skorowidz  tematyczny artykułów]
    [Strona główna]      [Napisz do nas]